Tagi: 

Mój ojciec miał podobno talent muzyczny. W szkole prowadzonej przez jezuitów, w której się uczył, ojczulkowie stawiali go na murku, żeby śpiewał. Ale nikt nawet nie pomyślał, by go wysłać do jakiejś szkoły muzycznej. “Muzyk?! Broń Boże! Toż to pijak!” – mawiało się. Ojciec więc, potajemnie, z własnych oszczędności sprawił sobie malutką harmonijkę i po jakimś czasie mistrzowsko na niej wywijał. Potem, już jako nasz tata, śpiewał głównie tanga przy niedzielnych grillach. Kiedyś powiedział do mnie: chodź, zrobimy fujarkę… Wzięliśmy kawałek trzciny, porządnej, grubej, wywierciliśmy ustnik jak należy, wetknęliśmy korek i… nic. Żadnego dźwięku. I tak zostało. Fujarki się po prostu nie udają. Dlatego ja nauczyłem się grać na quenie – fujarce bez ustnika. 

Rodzice wysłali mnie do szkoły muzycznej. Tym razem to ja stwierdziłem po pewnym czasie, że „…albo nie!”. Zaciągnąłem się do kapeli i przebrzdąkałem kilkanaście dobrych lat. “Varsovia Manta”  tak się nazywała kapela. Objechaliśmy calusieńką Polskę z koncertami. Po tym pomyśleliśmy: a gdyby tak grać polską muzykę ludową? Zaczęliśmy zmieniać repertuar. Okazało się jednak, że nowe pomysły już nie łączą nas tak jak stare. Rozeszliśmy się i każdy poszedł swoją drogą. 

Miałem marzenie, żeby grać tylko ze sobą. Żeby było sześciu Witków i żeby wszyscy myśleli tak samo o muzyce. Zajrzałem do archiwów rodzinnych. Nie znalazłem jednak żadnego śladu naprowadzającego na sześcioraczki. Nie – nie zostaliśmy jednak rozdzieleni na porodówce. Witek Vargas jest jeden. No to kupiłem sprzęt do nagrywania.  Zacząłem sklejać własne utwory,  dogrywając kolejne instrumenty. Niestety któregoś razu zepsuł się sprzęt i na tym moja przygoda z muzyką skończyła się. 

Z zawodu jestem ilustratorem książek i nauczycielem plastyki. Razem z Pawłem Zychem piszemy książki o polskich legendach i podaniach oraz o stworkach, które je zamieszkują. Prowadzę też warsztaty muzyczne i jeżdżę po Polsce jako opowiadacz bajek. Nie udało się mi się przestać grać. Dziś prowadzę zajęcia z gry na bębnach, tworzę zespoły dziecięce. Gramy głównie jazz, na czym się da. Efekty są naprawdę zaskakujące. 

Skoro nie mogłem rzucić grania, to zacząłem robić z dziećmi instrumenty. I jeśli mam się określić jako budowniczy instrumentów, to właśnie takich. Dziecięcych. Przeróżnych fujarek, trąb, saksofonów i fletni. Wykonuję je z materiałów łatwo dostępnych. Głównie z rdestu i z PCV. Ale stare pokrywki, balony, sprężyny też u mnie znajdują nowe życie. 

Czy można u mnie coś zamówić? Tak – najlepiej warsztaty dla dzieci. Na urodziny, na festiwale, jarmarki. Robimy instrumenty i tworzymy orkiestry. Jest dużo zabawy. To najważniejszy punkt programu. Na upartego można u mnie zamówić instrument. Ale równie dobrze można samemu pójść na łąkę, urwać badyl, zrobić dzióbek, kilka dziurek i wyjdzie na to samo. Poniżej załączam filmiki, jak to robić. Można też zerknąć na klip, ma którym cała orkiestra Witków gra na instrumentach zrobionych z jednego badyla. Jest tam trochę postprodukcji, ale ani jeden dźwięk nie jest sztuczny. Wszyściutko napędzane własnymi płucami. Takie autentyczne dylu, dylu na badylu.

Na stałe mieszkam w Warszawie. Na Gocławiu. Latem spędzam trochę czasu na Lubelszczyźnie. Tam też można do mnie wpaść. Ale trzeba się umówić. Często jestem w podróży. 

Kontakt
https://www.facebook.com/witold.vargas