Andrzej Budz

Tagi: , , , , , , , , , , , , , ,

Jestem muzykiem, muzykantem, twórcą instrumentów, instruktorem, pasjonatem. Lubię o sobie myśleć jako o twórcy instrumentów. Lubię obcować z kulturą tradycyjną i przekazywać ją młodym pokoleniom.

Urodziłem się w 1980 roku w Nowym Targu. Pochodzę z góralskiej wielodzietnej rodziny (mam dziewięcioro rodzeństwa). Dorastałem w wiosce Groń w gminie Bukowina Tatrzańska, gdzie od najmłodszych lat miałem styczność z folklorem: śpiewaniem, muzykowaniem, tańczeniem. Moje ciocie śpiewały i tańczyły w zespole Ślebodni, wujkowie tańczyli, śpiewali i grali podczas wesel i spotkań rodzinnych. Grania na skrzypcach uczyli się jeszcze za młodu. Moi dziadkowie i wujkowie byli pasterzami – paśli owce w Tatrach w Dolinie Małej Łąki, bo tam mieliśmy własności. Moja rodzina to rodzina pasterska od prawieków. W Dolinie Małej Łąki stały szałasy pasterskie (najstarszy podobno z XVII wieku), które niestety zostały zburzone przez straż parku pod koniec lat 60 (w 1968 bodajże, jeśli dobrze pamiętam). Na tej polanie miał własność słynny dudziarz Stanisław Budz Mróz Lepsiok (Budzowie wywodzą się z Gronia). Dziadek słynnego dudziarza Józef Budz ur 1794 pochodził z Gronia.

Chodziłem do szkoły podstawowej w Groniu. Byłem wtedy członkiem zespołu regionalnego “Honielnik”, którego instruktorem, a zarazem kierownikiem był Jerzy Dudek – mój nauczyciel wychowania fizycznego, a zarazem mąż Marysi Dudek – kierowniczki zespołu “Zawaternik” w sąsiedniej wsi, w którym tańczyły starsze dzieci. Tam w końcu trafiłem. W 8 klasie szkoły podstawowej zacząłem uczyć się gry na skrzypcach. Skrzypce to moja miłość. Uczył mnie mój kuzyn Jacek Mucha. Bardzo zachęcał mnie do szkoły muzycznej, ale nie miałem instrumentu (nie było nas stać ) no i byłem za stary. Dzięki Agnieszce Gąsienicy Giewont (Agnieszka wszystkiego mi się dowiedziała) wylądowałem w końcu w ognisku muzycznym przy Państwowej Szkole Muzycznej w Nowym Targu u prof. Wiesława Bieniasza. Po 3 semestrach ogniska zdałem egzamin do szkoły muzycznej drugiego stopnia, ale niestety na kontrabas… Uczył mnie prof. Piotr Augustyn. Zostałem absolwentem tej szkoły. Równolegle kształciłem się w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Zakopanem w klasie stolarstwa galanterii drzewnej i trenowałem łyżwy szybkie w szkole mistrzostwa sportowego. Po jakimiś czasie zaprzestałem sportu. Złożyłem papiery do Technikum Budownictwa Ogólnego w Zakopanem (słynna Budowlanka) i tu zdałem maturę.

Folklor zawsze był blisko mnie. Jeszcze za młodego chłopca stryj mojej mamy – Stanisław Budz i dziadek mojej mamy – Tadeusz Budz uczyli mnie, jak robić fujarki z wierzby. Takie proste fujarki, co to tylko piskają albo aż piskają. Jakoś to we mnie mocno zostało.  Ale na profesjonalne instrumenty długo nie było mnie stać. 

fot. Grzegorz Gaj

Moja przygoda z budową instrumentów pasterskich zaczęła się na dobre jakieś 6 lat temu. Wziąłem udział w warsztacie prowadzonym przez Jana Karpiela Bułeckę o budowie piszczałki bezotworowej, a potem w warsztacie o trombitach (warsztaty zainicjowała Agnieszka Gąsienica Giewont). Na tych warsztatach zostałem wtajemniczony w technikę budowy i zrobiłem moją pierwszą piszczałkę. W piszczałkach najważniejszy jest sposób strojenia. Nie znałem nikogo na Podhalu, kto by miał odpowiedni patent na strojenie. Grzebałem po sieci z miesiąc i nic nie mogłem znaleźć. W jakimś momencie odwiedziłem kolegę, którego tata Władysław Gacek, był moim nauczycielem od matematyki. On to wytłumaczył mi, że strojenie opiera się na pewnych stałych zależnościach matematycznych (jakiś ciągach arytmetycznych czy czymś takim). To pomogło mi opracować mój własny wzór wyznaczania otworów bocznych. Popatruję też na flety klasyczne i piszczałki robione przez różnych twórców i kombinuję, jak ulepszyć moje instrumenty.

Buduję instrumenty pasterskie. Do tej pory wykonałem: trombitę, końcówkę, palicę trzyotworową (maciatową), dwojnicę, piszczałkę sześciootworową, piszczałkę z kości siedmiootworową, piszczałkę z kości trójotworową, piszczałkę smaciarską dwu lub trzyotworową, okaryny z rogów wołowych, kaval macedoński, fujarę słowacką. Obecnie pracuję nad dudami podhalańskimi. Przy pracy nad nimi zbieram wiedzę i doświadczenia od różnych osób. Lepiej  tak pracować, niż metodą prób i błędów niszczyć materiał bez sensu. Jestem już blisko skończenia tych dud.

filmy: Grzegorz Gaj

Wszystkie te instrumenty można u mnie zamówić. Daję instrument z częścią mojej osoby. To ja go wykonałem i cieszę się, jak widzę, gdy na nim ktoś gra. Nie robię ich dużo, bo nie ma wielu ludzi grających na takowych instrumentach. 

Moje instrumenty są tradycyjne – nie zdobię ich przesadnie, bo dla mnie najważniejszy jest dźwięk. Nad instrumentem pracuję po to, żeby dobrze grał. Wyglądał też –  ale o tyle, o ile wyznacza to rysunek drewna, położony nań olej, delikatny lakierek czy politura.

Co takiego wyjątkowego, niezwykłego jest w instrumentach? To nie tylko drewno, co daje dźwięk. Kiedy instrument gra, jest niczym pędzel malarza, który dobiera odpowiednie barwy i maluje przepiękne krajobrazy. I to jest wielkie wzruszenie i radość. Choć zdarzały się sytuacje, po których chciałem z budowaniem skończyć.

Dla mnie każdy człowiek jest ważny i każdy twórca, bo każdy daje to swoje spojrzenie na instrument.

Moje marzenie to zostawić dla przyszłych pokoleń instrumenty i skończyć książkę, którą zacząłem pisać.

Zdjęcia z archiwum Andrzeja Budza 

Kontakt

Andrzej Budz
Dębno
telefon 505355734
budzband@gmail.com

Stanisław Bafia

Tagi: , , , , , , , ,

 

Nazywam się Stanisław Bafia i jestem lutnikiem. Chociaż… jako mały chłopiec myślałem, że będę lotnikiem.

Urodziłem się i wychowałem w Gliczarowie Dolnym. Tam też chodziłem do szkoły podstawowej i od małego grałem na akordeonie. Pewnego razu rodzice zapytali mnie, czy chciałbym uczyć się w szkole muzycznej. Chętnie przystałem na ten pomysł i w wieku 9 lat zacząłem uczęszczać do szkoły muzycznej w Poroninie.

Jakoś w tym czasie, w któreś wakacje, kolega pokazał mi swoje książki o lotnictwie.  I niespodziewanie samoloty – ich budowa, rozmaite modele i historie z nimi związane, wciągnęły mnie bez reszty. Zacząłem kolekcjonować zdjęcia, czasopisma, książki – wszystko, co z nimi się wiązało. Za jakiś czas wpadłem na pomysł, żeby robić drewniane modele samolotów. Dlaczego drewniane? Bo nie wiedziałem, że można kupić gotowe części z plastiku, a z drewnem miałem do czynienia od urodzenia. Mój Tata – doskonały cieśla – bez przerwy opowiadał o swojej pracy, o drewnie, o lesie i … o muzyce na skrzypcach, na których gra do dzisiaj. 

Kiedy budowałem modele samolotów, nie byłem świadomy, że stopniowo sama praca z drewnem stawała się ważniejsza od tego, co w końcu powstawało. Coraz częściej też pomagałem Tacie w różnych zadaniach ciesielskich i coraz częściej ściągałem ze ściany jego skrzypce.

Kiedy moja edukacja w szkole podstawowej dobiegła końca, kończyłem też I stopień szkoły muzycznej. Mój nauczyciel akordeonu zaproponował mi kontynuację nauki gry w szkole II stopnia. Jednak mnie ciągnęło gdzie indziej. I tak, w 1997 roku, rozpocząłem naukę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, na kierunku lutnictwo artystyczne. W szkole tej, pod okiem prof. Stanisława Marduły, wykonałem swoje pierwsze instrumenty. Dalej już wszystko zaczęło kręcić się wokół instrumentów smyczkowych.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Po szkole średniej przyszedł czas na studia. Kontynuowałem naukę zawodu lutnika na Akademii Muzycznej w Poznaniu (jedynej szkole wyższej w Polsce kształcącej lutników) pod kierunkiem prof. Antoniego Krupy. Podczas studiów zbudowałem 9 instrumentów: skrzypce, altówki oraz violę da gamba. W międzyczasie brałem udział w rozmaitych projektach muzycznych jako skrzypek, sekundzista i kontrabasista. 

Obecnie prowadzę swoją pracownię lutniczą w Ciścu, w Beskidzie Żywieckim. 

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Tu buduję instrumenty klasyczne (skrzypce, altówki, wiolonczele) oraz ludowe (złóbcoki i piszczałki). Wykonuję również bardzo dużo renowacji instrumentów i smyczków. Gram muzykę góralską. Pomiędzy tymi rozmaitymi aktywnościami wychowuję dzieci – dosłownie z dłutami i instrumentami w rękach. Moja pracownia mieści się w naszym domu. Mam blisko siebie – i dzieci, i instrumenty i narzędzia.  

Zdjęcia z archiwum Stanisława Bafii

Kontakt:

Stanisław Bafia
Cisiec
501437962
lutnik.stbafia@gmail.com
facebook.com/lutnikst.bafia

 

Marek Bzowski – zwany Wilkiem Stepowym

Tagi: , , , , , , ,

 

Pochodzę z południowej części Lubelszczyzny. Moją rodzinną miejscowością jest niezwykle urokliwa i malowniczo położona nad źródłami małej rzeczki roztoczańska wieś Lubycza Królewska. Od dzieciństwa miałem wiele zainteresowań, wśród których była muzyka.

Odkąd sięga moja pamięć, zawsze towarzyszył mi dźwięk fletu. Już od najmłodszych lat próbowałem robić gwizdki z kory wierzbowej, dmuchać w cienkie łodygi niedojrzałych zbóż i traw oraz łodygi arcydzięgla, czy trzciny. To właśnie wtedy (tak sądzę po latach) zaczęła rodzić się fascynacja robienia czegoś z niczego.

Prawdopodobnie zamiłowanie do muzyki i instrumentów przeszło mi w genach. Obaj bracia mojej prababci robili skrzypce, tato w latach młodzieńczych grał na mandolinie i flecie, babcia na bębnie, a mama była solistką w zespole studenckim i od szkoły średniej do dziś śpiewa w chórze.

Moją pierwszą piszczałkę zbudowałem w podstawówce. Był to flet obustronnie otwarty. A jak do tego doszło? Otóż na podwórzu mojej babci, tuż przy źródełku, rozłożyli biwak członkowie zespołu Orkiestry św. Mikołaja z Lublina. Wśród gromadki dzieci, które z ciekawością otoczyły muzykujących studentów, byłem i ja. Młodzi ludzie byli niezwykle przyjaźnie do nas nastawieni. Właśnie wtedy nauczyli mnie robić flety ukośne z łodyg arcydzięgla. No i tak to się zaczęło.

Podstawy muzyki poznałem jeszcze w wieku szkolnym, uczęszczając do Ogniska Muzycznego w Lubyczy Królewskiej. W swojej rodzinnej miejscowości ukończyłem również technikum, w którym otrzymałem podstawową wiedzę stolarską (między innymi w zakresie tokarstwa). Wtedy też pojawiła się fascynacja związana z bębnami – djembe, conga, bongosy, które sam wykonywałem.

Budową instrumentów piszczałkowych bardziej poważnie zająłem się pod koniec szkoły średniej. Zbliżał się wówczas koncert Kwartetu Jorgi w Tomaszowie Lubelskim. Maciej Rychły w poszukiwaniu dzikiej, „zielonej muzyki” był zawsze inspiracją do poszerzania tematyki związanej z dźwiękami z przeszłości. Sam koncert oraz rozmowa z Panem Maciejem przed Ich występem sprawiły, że większą uwagę skierowałem na „muzykę korzeni”.

Po maturze wyjechałem na studia do Lublina. Od tamtej pory tutaj właśnie przebywam – jestem projektantem sieci energetycznych. Tutaj też zaczęła się moja ogromna fascynacja muzyką zespołu „Osjan”, który łączył wszystko to, co było związane z moimi pasjami. Podczas licznych studenckich wyjazdów poznałem wielu ciekawych ludzi, dla których muzyka była czymś niezwykle istotnym. W plecaku, zamiast niekiedy niezbędnych rzeczy, zawsze miałem kilka piszczałek w rożnych tonacjach i małe bongosy, które w czasie  długich studenckich wieczorów przy ognisku zawsze towarzyszyły naszej muzyce i śpiewom. Na jednym z takich wyjazdów poznałem Monikę- obecnie moją żonę, która dzielnie wspiera mnie w moich pasjach, pomimo, że często w całym domu są trociny i od czasu do czasu słyszę zdanie „zobacz, co wbiło mi się w nogę”.

Tak, więc od około 15 lat wykonuję instrumenty. Na początku były to piszczałki sześciootworowe i fletnie pana. Później zacząłem budować fujary wielkopostne, dwojnice, ogromne fujary pasterskie i sałasznikowa, piszczałki dwu i trzyotworowe. Zdobyłem swoją pierwszą przedwojenną, żeliwną tokarkę, która swoją stabilnością przewyższa współczesne. Wtedy też zaczęły pojawiać się pierwsze i instrumenty związane z muzyką irlandzką między innymi whistler i flety poprzeczne. W międzyczasie nabyłem kolejne, bardziej precyzyjne tokarki, dzięki którym mogłem wykonywać instrumenty dwuczęściowe z możliwością dostrajania się do innych instrumentów. Połączenia te zwane z ang. slidy wymagają dokładności rzędu setnej części mm. Wykonywane są głównie z mosiądzu.

Od kilku lat zagłębiam się w tematykę fletów poprzecznych i dud. Przez ostatnie dwa lata wykonywałem rekonstrukcje fletów prostych, średniowiecznych – znalezionych podczas wykopalisk na terenach Polski. Zaszczytem dla mnie było to, że jako pierwszy mogłem usłyszeć dźwięki z przeszłości. Okazało się, że wszystkie flety nieźle stroiły. Mogłem poznać ich skale i możliwości. Flety te brały udział w pokazach na Uniwersytecie w Oxfordzie.

« 1 z 2 »

Zdjęcia z archiwum Marka Bzowskiego

Pomimo, że instrumenty buduję od wielu lat, to ciągle się uczę. Instrumenty pasterskie wykonuję tradycyjnymi metodami. Każdy flet pasterski ma swoją duszę, brzmienie i jest niepowtarzalny. Zdobieniem zajmuje się moja żona Monika (ja nie mam do tego cierpliwości). Prace przy wykonaniu jednej piszczałki trwają około 10 dni. W tym okresie drewno jest kilkakrotnie rozwiercane i impregnowane tak, aby nie wypaczało się w późniejszym użytkowaniu. Instrumenty pasterskie wykonuję z drewna bzu czarnego, jak również z drewna czereśni, jaworu, gruszy, jabłoni, czy śliwy, a flety poprzeczne również z twardszego drewna, jak grenadilla, mopane, bukszpan, palisander itp..

Przy wykonywaniu współczesnych instrumentów, jak whistle czy folkowe flety poprzeczne, korzystam z bardziej zaawansowanych urządzeń, jak precyzyjne tokarki, bądź wrzeciona CNC, dzięki którym mogę uzyskać dużą powtarzalność w brzmieniu.

Niestety, większość narzędzi związanych z wykonywaniem instrumentów, począwszy od wierteł, rozwiertaków czy dłut tokarskich, trzeba wykonywać samemu, co jest bardzo pracochłonne. Niejednokrotnie okazywało się, że 2 tygodnie pracy poszły na marne, gdy podczas hartowania, rozwiertak wyginał się w łuk i był do wyrzucenia. Od lat każdą wolną chwilę staram się poświęcać na doskonalenie swojego warsztatu.

Instrumenty wykonuję dla wielu grup, począwszy od zawodowych muzyków, osób rekonstruujących historię, grup terapeutycznych leczenia dźwiękiem, a skończywszy na osobach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką. W tym okresie wykonałem niezliczoną ich ilość i tak naprawdę są już od dawna na każdym kontynencie.

Najwspanialsze dla mnie jest to (i chyba dla każdego twórcy), gdy po paru latach powracają te same osoby z prośbą o wykonanie kolejnych instrumentów, choć poprzednie brzmią tak samo dobrze.

A jakie mam dziś marzenia? Przede wszystkim pragnę zamieszkać z rodziną na wsi i mieć warsztat z prawdziwego zdarzenia, w którym swobodnie i bez żadnych ograniczeń mógłbym rozwijać swoje pasje. Pragnę budzić się rano i nie myśleć o tym, czy Lublin będzie dzisiaj zakorkowany i czy zdążę na czas w określone miejsce, tylko o tym, jak brzmieć będzie wykonany przeze mnie tego dnia instrument. 

 

Kontakt

Marek Bzowski
e-mail: wilk.stepowy@interia.pl
fujarek.ovh.org
www.flute.pl – w budowie