Krzysztof Siuty zwany „Sękiem”

Tagi: , , , ,

Nazywam się Krzysiek Siuty „Sęk”. Urodziłem się w Zakopanem w roku 1974. Pochodzę z góralskiej rodziny, a życie na Podhalu w naturalny sposób splecione jest z góralską muzyką i z przyrodą. Każda poważniejsza impreza typu: chrzciny, wesela, pogrzeby musi być ograna góralską muzyką. To muzyka wprowadza odpowiedni nastrój. Poza tym, w większości góralskich rodzin śpiewa się lub gra góralskie nuty bez specjalnej okazji, z potrzeby chwili, po to, by wyrazić czasem żal, smutek, a innym razem szczęście, euforię. Podobnie było i jest u mnie w domu. Od dziecka muzyka kojarzy mi się z przekazywaniem emocji.

Jako dziecko miałem wiele zainteresowań – sport (narty, piłka, ping pong), a szeroko rozumiana przyroda: las, grzyby, ryby i żyjątka, napotkane w lesie, na łące i w wodzie przykuwały moja uwagę. Od małego próbowałem wszystko wokół siebie narysować lub wyrzeźbić. Wylądowałem więc w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, ale… na meblarstwie artystycznym. Na meblarstwie, bo wydawało mi się, skoro nie umiem grać na skrzypcach, to nie mogę iść na lutnictwo. Teraz trochę tego żałuję. Będąc już na studiach – inżynieria środowiska na Politechnice Krakowskiej – postanowiłem, że muszę zrozumieć, jak to się dzieje, że skrzypek mając melodię w głowie, z taką biegłością przebiera palcami, że wygrywa tę melodię. Wydawało mi się to jakaś abstrakcją. Mój tata załatwił mi wtedy skrzypce. Chcąc „rozkminić” tę abstrakcję, zacząłem uczyć się grać. Uczyłem się sam, próbując grać ze słuchu, z taśm.

Potem przyszła fascynacja piscołkami. Udało mi się zakupić kilka słowackich, ponieważ rok rocznie jeździłem na słowackie festiwale folklorystyczne na detve, terchovą i vychodną i zacząłem trochę na nich grać. Ale znów zacząłem kombinować, żeby takie coś grające zrobić. Nie miałem odpowiednich wierteł, więc wypychałem rdzeń z bzu koralowego różnymi prętami …. W końcu udało mi się zrobić miniaturkę końcówki, która zagrała! Niestety wydawało mi się, że za cicho. Próbowałem ją poprawić i po kilku dniach zepsułem ją całkiem. To mnie zniechęciło. Następny instrument zrobiłem jakieś 15 lat później, w roku 2008.

Największą fascynacją muzyczną okazała się dla mnie fujara podpolańska z okolic Detvy w środkowej Słowacji. Usłyszałem ją w Zakopanem na przeglądzie muzyk łuku Karpat około roku 1992. Grał na niej jeden z najlepszych słowackich instrumentalistów Igor Danihel. Jej głos wydawał mi tak piękny, nietypowy, nostalgiczny, że zamarzyłem, żeby taką fujarę mieć. Pierwszą kupiłem dopiero w 2007 roku, potem jeszcze dwie. Przy zakupie jednej z nich, poprosiłem twórcę o zrobienie dodatkowego ustnika. Wyśmiał mnie, mówiąc, że wystarczy przewiercić kawałek patyka. I wtedy tak naprawdę się zaczęło. Od tych ustników. Zrobiłem ich kilka, potem zacząłem załatwiać specjalne wiertła, szyny do wiercenia. I Rozkładałem też instrumenty, które miałem w domu. Podglądałem, jak są zbudowane. Odtwarzałem metodą prób i błędów (częściej błędów) pierwsze końcówki, piscołki 6 otworowe, dwojnice, a na końcu fujary podpolańskie. Trochę się napsuło towaru… Ale z czasem coraz lepiej „popiskiwały.”

W roku 2010 zgłosiłem się na przegląd twórców instrumentów ludowych (Instrumentum Excellens) na Detve. Właśnie z ichniejszą fujarą detviańską oraz dwojnicą. Wystawiłem zrobione przeze mnie instrumenty oraz wystąpiłem na koncercie. Grałem na własnych instrumentach z  fujaristami, których znałem z płyt cd. Było to dla mnie olbrzymie wyróżnienie, gdyż skład grających na koncercie dobierał Igor Danihel. To zmotywowało mnie jeszcze bardziej, by bawić się moją pasją intensywniej. Tera każdą wolna chwilę poświęcam na zrobienie coraz to lepszych instrumentów. Początkowo instrumenty robiłem tylko dla siebie. Ale z czasem, raz jeden raz drugi znajomy wpada i pyta, czy nie wystrugałbym mu jakiegoś instrumentu i tak się rozkręciło. W roku 2014 wystawiałem swoje instrumenty na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem.

 

Oprócz tego, że robię instrumenty mam żonę Teresę i 3 letnią córkę Julcię. Pracuję w PKL, jestem instruktorem narciarskim, tańczę, gram i śpiewam w zespole folklorystycznym „TABOR”, który inspirowany jest  tradycyjną muzyką i tańcem całych Karpat. Mamy w swoim repertuarze tańce węgierskie, rumuńskie, słowackie, mołdawskie cygańskie oraz podhalańskie. Jeśli nie jestem w pracy, na nartach, na próbie albo w lesie, to na pewno dłubię w jakimś patyku, próbując nadać  mu głos.

Mój pra pra dziadek od strony taty – Jan Folfas „Grzybek” – też wyrabiał instrumenty: dwojnice i piszczałki oraz grał na nich. Grał też na dudach, ale nie wiem, czy robił je sam. Nawiązałem więc do tradycji rodzinnych. Również od strony mojej mamy, która jest z rodziny Gąsienica Mracielnik, muzykowanie oraz zainteresowanie folklorem góralskim było bardzo żywe. Wpatrując się w drzewo genealogiczne rodziny, można odnaleźć bliskie spokrewnienie ze znanym myzykantem i gawędziarzem Janem Krzeptowskim Sabałą.

Przy wyrobie instrumentów, najważniejszy jest dobór towaru, tj. gatunku, ale przede wszystkim jakości drewna, gęstości usłojenia. Ja używam najczęściej: bzu czarnego, jesionu, śliwki, dzikiej róży. Już w lesie wiadomo, że jak się znajdzie piękny, zdrowy kawałek drewna to jest szansa na pięknie brzmiący instrument. Po ścięciu, najlepiej od razu przewiercić drewno. Tu najlepiej sprawdzają się stare ręczne wiertła, na Podhalu nazywane teblokami. Na czas wiercenia trzeba drewno sprostować przy pomocy imadeł i ścisków. Tu czeka nas setki obrotów wiertła przy pomocy rąk, od najmniejszego wiertła do coraz większego. Potem trzeba odczekać minimum rok. Potem zwykle znów trzeba wiercić do odpowiedniego rozmiaru przewiertu, gdyż pierwszy przewiert zwykle zsycha się o parę milimetrów. Jak się już doczekamy, to bierzemy się za kolejną brudną robotę, czyli okorowanie, heblowanie, tarnikowanie, wygładzanie papierami ściernymi, tak aby uzyskać odpowiednią grubość ścian. I wtedy czas na dłuta, nożyki, pilniki, bo trzeba zrobić tzw. okienko, szczelinę, języczek, czyli duszę instrumentu, gdzie powstaje głos. Potem dopasowuje się do tego kołek z odpowiednim nachyleniem do języczka i już powinno grać.  Zwykle jednak potrzeba jeszcze kilka korekt, zanim głos będzie czysty i przyjemny. Na początku, kiedy zaczynałem tę przygodę, korektom nie było końca. W efekcie instrument tracił głos i lądował w piecu. Nawet niewielkie części milimetra w tym elemencie decydują o tym, czy instrument będzie grał czy nie.  Jeśli podstawowe brzmienia na przeduchu są przyjemne w odsłuchu, bierzemy się za ustalenie tonacji. Do tego służy zwykły stroik elektroniczny lub inny postrojony instrument. Ucina się z długości fujarkę kawałek po kawałku, tak aby uzyskać idealny ton podstawowy w danej tonacji. Jeśli jest to końcówka czyli piszczałka bezotworowa, to możemy już na niej grać, ale jeśli ma to być piszczałka 6 otworowa lub 3 otworowa fujara lub fujarka, trzeba obliczyć rozstaw otworów dźwiękowych bocznych. Jest to o tyle skomplikowane , że nawet piszczałki w jednej tonacji, jeśli mają choć nieduże różnice w średnicy przewiertu, będą się różniły długością, wiec również rozstawem otworów. I tu kłania się fizyka i matematyka. Ja obliczyłem zależności odległościowe miedzy różnymi piszczałkami o różnych długościach i zrobiłem sobie swój wzór, z którego korzystam i jest dość niezawodny. Z tego, co wiem, każdy twórca ma swój wzór i jest to jego słodka tajemnica. Potem zostaje tylko wyżłobienie instrumentu. Ja rzeźbię motywy geometryczne, rozety, motywy roślinne, zwierzęce, czasem inkrustuje lub wcinam intarsje, bejcuje, wypalam kwasem, a na końcu lakieruje szelakiem. Jeśli chodzi o fujary detvanskie oprócz głównej fujary, która wygląda, jak zwykła piszczałka 6 otworowa (z tym, że np. w najbardziej powszechnej w tonacji G, ma około 170cm długości, dlatego ma tylko 3 dolne otwory, bo górnych i tak nie dało by się używać), trzeba dorobić jeszcze przewód doprowadzający powietrze do głównej fujary (ten przewód z obu stron zatykamy korkiem), kołek spajający obie oraz ustnik. Całość wiąże się rzemieniem. Otwór z góry (tam, gdzie w zwykłych fujarkach się dmucha) zapycha się kawałkiem skóry. Jeszcze tylko zapuścić wnętrze instrumentu parafiną ciekłą, dla ochrony przed wilgocią i można już na niej czarować niesamowite dźwięki. Pomimo tego, że fujary mają tylko 3 otwory, dzięki przedęciu można na nich zagrać dwie oktawy, tak jak na piszczałkach 6 otworowych. Oprócz takich fujar robię tez fujary 3 otworowe,  takie jak ta niedawno znaleziona na Podhalu w Białym Dunajcu (ma prawdopodobnie więcej niż 150lat)  i znajduje się w Muzeum Tatrzańskim. Zrobiłem kopię tej fujary.

Robię instrumenty we wszystkich tonacjach, na konkretne zamówienia. Od czasu do czasu, zrobię dla odmiany jakiś mebelek, półkę, kołyskę lub „malnę” jakiś portret. Ale to instrumenty dają mi najwięcej satysfakcji. Mają duszę. Każdy jest inny. Każdy ma inną, niepowtarzalną barwę dźwięku, zależną od drewna. Najlepiej dobierać je do barwy głosu instrumentalisty. Wtedy powstaje spójność, a każdy wdmuchany do nich strumień ciepłego powietrza, ożywia drewno na nowo.

Zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Krzysztof Siuty

Zakopane

tel. 889343497
e-mail: siutyx@wp.pl
Wolę kontakt telefoniczny☺

Krzysztof Busk

Kim jestem? Jest we mnie wszystkiego po trochu.

Muzykiem, bo mam za sobą etap regularnych studiów z zakresu fortepianu, organów, chorału gregoriańskiego, zasad harmonii itp. W domu Ojciec – perkusista weselny – uczył mnie gry na perkusji i pierwszych akordów na gitarę.

Muzykantem, bo jednak wielu rzeczy nauczyłem się sam, podpatrując innych oraz przeszukując tzw. źródła.

Twórcą instrumentów, ponieważ kiedy wykonuję nawet najprostszą fujarkę, to jest to jednak „moja” fujarka, która jest efektem tylko moich błędów i „patentów”.

Kolekcjonerem. Moja żona Karolina mówi, że mam w domu muzeum instrumentów różnych i jest we mnie trochę „gadżeciarza”.

Pasjonatem, z dużą dozą szewskiej pasji! Pasja niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny i chociaż emocje nie są moją mocną stroną, to nie wyobrażam sobie, by bez pasji można było – po raz setny zacinając się dłutem – wciąż robić swoje.

Przygodę z instrumentami zacząłem od marzeń i lekcji muzyki w szkole podstawowej, na których (poza grą na cymbałkach i śpiewaniem pieśni patriotycznych). Pani Od Muzyki uczyła nas grać na flecie prostym. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że kiedyś będę robił takie flety. Potem przeszedłem oczywiście zawieruchę wieku dojrzewania, słuchałem punk rocka, reggae itp. Aż wreszcie wziąłem udział w warsztatach z Maciejem Rychłym podczas Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Jest on nietuzinkową i charyzmatyczną postacią. Przyszedł wtedy na zajęcia z wiązką rdestu, z którego zrobiłem swój pierwszy instrument. To Maciej Rychły pokazał mi, jak zrobić prosty instrument z pojedynczym stroikiem. Poza tym nie miałem jednego nauczyciela. Podczas takich wydarzeń, jak Targowisko Instrumentów, spotykam ludzi, z którymi wymieniam się doświadczeniami i którzy mniej lub bardziej chętnie dzielą się ze mną swoją wiedzą. Potem trzeba iść do swojego kącika, żeby zepsuć mnóstwo materiału. Dopiero za którymś razem udaje się zrobić dobry instrument, a potem, robiąc kolejny, doskonali się własne umiejętności.

Oprócz tego źródłem wiedzy może też być internet – zwłaszcza jeśli chodzi o fujarki. Natomiast wiedzę lutniczą i dotyczącą lir korbowych przekazał mi głównie Paweł Kowalcze, lutnik z Chabówki. Pośrednio uczyłem się także od Staszka Nogaja i Lucjana Kościółka.

Robię przede wszystkim fujarki i piszczałki z czarnego bzu, proste instrumenty trzcinowe, pojedynczo stroikowe. Trudno jest precyzyjnie określić region, z jakiego pochodzą, ze względu na ich pewnego rodzaju uniwersalność. Na przykład prosty, trzcinowy instrument w Turcji jest znany jako sipsi, w Europie Wschodniej jako dutka, żalejka, w Egipcie arghul, na Sardynii launeddas. Istnieją między nimi drobne różnice konstrukcyjne, ale zasada działania i źródło dźwięku są takie same. Podejmowałem też próby wykonania chińskiego guanzi, instrumentu z podwójnym stroikiem, a w planach mam albokę. Do tej pory zrobiłem wiele fujarek i piszczałek z czarnego bzu, fujar sześciootworowych, dwojnic, fujar pasterskich i prostych trzcinowych, a także kavale mołdawskie, kilkanaście klarnetów bambusowych i jedną lirę korbową. Nad instrumentem pracuję od kilku do kilkunastu dni.

W tej chwili moim celem jest profesjonalizacja wykonywanych przeze mnie instrumentów i rozszerzenie „oferty” przede wszystkim o liry korbowe i dudy. Można u mnie zamówić fujarki z czarnego bzu, dwojnice, sopiłki, trzcinowe instrumenty pojedynczostroikowe, bambusowe klarnety, kaval mołdawski, fujary bezotworowe. Kilka miesięcy temu (i za sprawą mojego kolegi, Huberta Połoniewicza, który wykonuje przepiękne fidele kolanowe, np. suki biłgorajskie) z zamówieniem na wykonanie kilku „polskich” fujarek zwróciło się do mnie Muzeum Instrumentów Muzycznych w Phoenix, w Arizonie. To dla mnie wielka promocja i powód do dumy, że moje instrumenty znalazły się w Stanach Zjednoczonych. Galeria Zamawiających jest zróżnicowana. Zamawiają u mnie „poważni” muzycy, ale również amatorzy, szukający (pozornie) niewymagającego instrumentu na tzw. dobry początek.

Mam nadzieję, że w każdym wykonanym instrumencie przekazuję jednocześnie kawałek historii, tradycji i ciut mnie samego. Lubię myśleć o sobie jak o „nośniku tradycji”, ale określiłbym siebie przede wszystkim rzemieślnikiem.

 

Kontakt:

Krzysztof Busk

Warszawa

Sulejkowska (Grochów)

e-mail: krzysztof.busk@gmail.com

tel. kom.: 509 232 512

https://www.facebook.com/KarolinaiKrzysztof/photos