Andrzej Budz

Tagi: , , , , , , , , , , , , , ,

Jestem muzykiem, muzykantem, twórcą instrumentów, instruktorem, pasjonatem. Lubię o sobie myśleć jako o twórcy instrumentów. Lubię obcować z kulturą tradycyjną i przekazywać ją młodym pokoleniom.

Urodziłem się w 1980 roku w Nowym Targu. Pochodzę z góralskiej wielodzietnej rodziny (mam dziewięcioro rodzeństwa). Dorastałem w wiosce Groń w gminie Bukowina Tatrzańska, gdzie od najmłodszych lat miałem styczność z folklorem: śpiewaniem, muzykowaniem, tańczeniem. Moje ciocie śpiewały i tańczyły w zespole Ślebodni, wujkowie tańczyli, śpiewali i grali podczas wesel i spotkań rodzinnych. Grania na skrzypcach uczyli się jeszcze za młodu. Moi dziadkowie i wujkowie byli pasterzami – paśli owce w Tatrach w Dolinie Małej Łąki, bo tam mieliśmy własności. Moja rodzina to rodzina pasterska od prawieków. W Dolinie Małej Łąki stały szałasy pasterskie (najstarszy podobno z XVII wieku), które niestety zostały zburzone przez straż parku pod koniec lat 60 (w 1968 bodajże, jeśli dobrze pamiętam). Na tej polanie miał własność słynny dudziarz Stanisław Budz Mróz Lepsiok (Budzowie wywodzą się z Gronia). Dziadek słynnego dudziarza Józef Budz ur 1794 pochodził z Gronia.

Chodziłem do szkoły podstawowej w Groniu. Byłem wtedy członkiem zespołu regionalnego “Honielnik”, którego instruktorem, a zarazem kierownikiem był Jerzy Dudek – mój nauczyciel wychowania fizycznego, a zarazem mąż Marysi Dudek – kierowniczki zespołu “Zawaternik” w sąsiedniej wsi, w którym tańczyły starsze dzieci. Tam w końcu trafiłem. W 8 klasie szkoły podstawowej zacząłem uczyć się gry na skrzypcach. Skrzypce to moja miłość. Uczył mnie mój kuzyn Jacek Mucha. Bardzo zachęcał mnie do szkoły muzycznej, ale nie miałem instrumentu (nie było nas stać ) no i byłem za stary. Dzięki Agnieszce Gąsienicy Giewont (Agnieszka wszystkiego mi się dowiedziała) wylądowałem w końcu w ognisku muzycznym przy Państwowej Szkole Muzycznej w Nowym Targu u prof. Wiesława Bieniasza. Po 3 semestrach ogniska zdałem egzamin do szkoły muzycznej drugiego stopnia, ale niestety na kontrabas… Uczył mnie prof. Piotr Augustyn. Zostałem absolwentem tej szkoły. Równolegle kształciłem się w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Zakopanem w klasie stolarstwa galanterii drzewnej i trenowałem łyżwy szybkie w szkole mistrzostwa sportowego. Po jakimiś czasie zaprzestałem sportu. Złożyłem papiery do Technikum Budownictwa Ogólnego w Zakopanem (słynna Budowlanka) i tu zdałem maturę.

Folklor zawsze był blisko mnie. Jeszcze za młodego chłopca stryj mojej mamy – Stanisław Budz i dziadek mojej mamy – Tadeusz Budz uczyli mnie, jak robić fujarki z wierzby. Takie proste fujarki, co to tylko piskają albo aż piskają. Jakoś to we mnie mocno zostało.  Ale na profesjonalne instrumenty długo nie było mnie stać. 

fot. Grzegorz Gaj

Moja przygoda z budową instrumentów pasterskich zaczęła się na dobre jakieś 6 lat temu. Wziąłem udział w warsztacie prowadzonym przez Jana Karpiela Bułeckę o budowie piszczałki bezotworowej, a potem w warsztacie o trombitach (warsztaty zainicjowała Agnieszka Gąsienica Giewont). Na tych warsztatach zostałem wtajemniczony w technikę budowy i zrobiłem moją pierwszą piszczałkę. W piszczałkach najważniejszy jest sposób strojenia. Nie znałem nikogo na Podhalu, kto by miał odpowiedni patent na strojenie. Grzebałem po sieci z miesiąc i nic nie mogłem znaleźć. W jakimś momencie odwiedziłem kolegę, którego tata Władysław Gacek, był moim nauczycielem od matematyki. On to wytłumaczył mi, że strojenie opiera się na pewnych stałych zależnościach matematycznych (jakiś ciągach arytmetycznych czy czymś takim). To pomogło mi opracować mój własny wzór wyznaczania otworów bocznych. Popatruję też na flety klasyczne i piszczałki robione przez różnych twórców i kombinuję, jak ulepszyć moje instrumenty.

Buduję instrumenty pasterskie. Do tej pory wykonałem: trombitę, końcówkę, palicę trzyotworową (maciatową), dwojnicę, piszczałkę sześciootworową, piszczałkę z kości siedmiootworową, piszczałkę z kości trójotworową, piszczałkę smaciarską dwu lub trzyotworową, okaryny z rogów wołowych, kaval macedoński, fujarę słowacką. Obecnie pracuję nad dudami podhalańskimi. Przy pracy nad nimi zbieram wiedzę i doświadczenia od różnych osób. Lepiej  tak pracować, niż metodą prób i błędów niszczyć materiał bez sensu. Jestem już blisko skończenia tych dud.

filmy: Grzegorz Gaj

Wszystkie te instrumenty można u mnie zamówić. Daję instrument z częścią mojej osoby. To ja go wykonałem i cieszę się, jak widzę, gdy na nim ktoś gra. Nie robię ich dużo, bo nie ma wielu ludzi grających na takowych instrumentach. 

Moje instrumenty są tradycyjne – nie zdobię ich przesadnie, bo dla mnie najważniejszy jest dźwięk. Nad instrumentem pracuję po to, żeby dobrze grał. Wyglądał też –  ale o tyle, o ile wyznacza to rysunek drewna, położony nań olej, delikatny lakierek czy politura.

Co takiego wyjątkowego, niezwykłego jest w instrumentach? To nie tylko drewno, co daje dźwięk. Kiedy instrument gra, jest niczym pędzel malarza, który dobiera odpowiednie barwy i maluje przepiękne krajobrazy. I to jest wielkie wzruszenie i radość. Choć zdarzały się sytuacje, po których chciałem z budowaniem skończyć.

Dla mnie każdy człowiek jest ważny i każdy twórca, bo każdy daje to swoje spojrzenie na instrument.

Moje marzenie to zostawić dla przyszłych pokoleń instrumenty i skończyć książkę, którą zacząłem pisać.

Zdjęcia z archiwum Andrzeja Budza 

Kontakt

Andrzej Budz
Dębno
telefon 505355734
budzband@gmail.com

Sylwek Białas

Tagi: , , , , , , , , , , ,    

 Jestem muzykantem i twórcą instrumentów. 

     Kiedyś sąsied podarował mi piscołe jednootworową i zapragnołem samemu zrobić podobną. Tak to się zaczeło… Uczyłem się od Stanisława Piwowarczyka, Zbyszka Wałacha, Drahosa Dalosa, Franciska Skurcaka. Moim własnym wynalazkiem jest okaryna drzewiana o kształcie, który sam wymyśliłem. 

     Staram się budować takie instrumenty, by cieszyły odbiorców. Do tej pory zrobiłem około 500 instrumentów z Żywiecczyzny, Opoczyńskiego i z Bałkanów: fujarki, piscoły, dwojnice, okaryny drzewiane i rogowe, rogi sygnałowe, gwizdki, słomcoki z zyta i szuwara, gajdzice, piscoły i szałasznice. 

     Każdy z tych instrumentów jest osobny. I osobisty. Natura sprawia, że drewno zawsze daje inny, niepowtarzalny dźwięk. Ja staram się pięknie wyrzeźbić, wypalić, ozdobić, co trzeba. Wszystko robię własnoręcznie. Obrabiam myślą. Wsłuchuje się, wpatruję, obmyślam – to już nie jest zwykły przedmiot. Kocham drewno, a kiedy jeszcze pięknie odpowiada mi muzyką – to dla mnie najwspanialszy moment. 

     Cierpliwości nauczyłem się przy instrumentach. Miałem taką przygodę, że instrument, który zrobiłem, najpierw nie grał, potem zaczął grać, potem przestał grać… Odłożyłem go na “jutro”.  Po jakimś czasie zagrał. I to jak!  Pracuję 2-3 godziny dziennie. Instrumenty zamawiają u mnie muzycy, muzykanci i zwykli ludzie. Mam nadzieję, że daję ludziom radość.

Zdjęcia z archiwum Sylwka Białasa

Kontakt

Sylwek Białas
Bielsko-Biała
fb profil –  Sylwek Białas muzyka z patyka

 

Jan Karpiel-Bułecka

Tagi: , , , , , , , ,

Jan Karpiel-Bułecka urodził się w 1956 roku. Z zawodu inżynier architekt prowadzący autorską pracownię architektoniczną. Praca architekta pochłania mnóstwo czasu (coraz więcej w miarę wprowadzanych przez ustawodawcę usprawnień). Z zamiłowania i tradycji rodzinnych muzyk góralski – skrzypek, tancerz, śpiewak, a także plastyk, grafik i rysownik.

Instrumenty muzyczne buduje w miarę potrzeb własnych i osób, które się o to zwrócą. W 1971 r. jako siedemnastoletni chłopiec przywrócił do życia na Podhalu piszczałkę podwójną (dwojocke) i bezotworową (końcówkę), które pozostały w zapomnieniu w miarę rozwoju kapel smyczkowych. Od tego czasu przybywa wciąż młodzieży sięgającej po te instrumenty.

W 1984 r. wykonał pierwsze dudy podhalańskie dla przyjaciela z USA. W 1985 dla siebie a w 1986 r. na wystawę laureatów nagrody Stanisława Wyspiańskiego. Nie obca jest mu również budowa trąbit podhalańskich, które wyszły z użycia na początku XX w.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Jan Karpiel-Bułecka

Zakopane

Waldemar Kempka

Tagi: , , , ,

Od zawsze lubiłem wędrować po górach, lasach i poznawać nowe rejony mojej małej ojczyzny oraz to, co poza nią. Wędrując, zakochałem się w muzyce gór i w folklorze rejonów, które odwiedzałem. Rozmaite nagrania z muzyką tradycyjną na równi z muzyczną klasyczną zagościły w moim domu. A w sercu pojawiło się marzenie, by zakupić instrument, na którym mógłbym grać.

Zainteresowałem się ludowymi fletami i kupiłem fujarę wielkopostną. Jestem muzykiem, więc nie miałem większej trudności z opanowaniem gry. Wkrótce stałem się właścicielem kolejnych instrumentów: fujarki, dwojnicy, fujarki sześciootworowej, fujary, fujary sałaśnikowej, gajdzicy, okaryny, trombity, rogu pasterskiego. Gra na tych instrumentach stała się moją pasją.  Jednak moje ówczesne poszukiwania i spełnianie muzycznych marzeń nie zaspokajały mnie do końca. Postanowiłem sam wykonywać instrumenty. Zajmuję się tym już od trzech lat – ciągle uczę się i udoskonalam swój warsztat, popatrując na najlepszych w swoim fachu.

Dużo czasu zajęło mi skompletowanie właściwych narzędzi. Do przewiercenia długiego patyka potrzeba specjalnych wierteł, których w sklepach już się nie znajdzie. Praca z drewnem i moje krwawiące palce nauczyły mnie ogromnej cierpliwości i pokory. Nie raz okazuje się, że cały trud idzie na marne i gotowa fujarka ląduje w piecu. Fascynuje mnie proces twórczy. Bardzo cieszę się, gdy flecik jest udany, brzmi pięknie i pięknie wygląda. A pełnia szczęścia jest wówczas, gdy jego właściciel jest zadowolony. Radować ludzi – taka jest chyba rola sztuki ludowej.

Zdjęcia z archiwum Waldemara Kempki

Kontakt

Waldemar Kempka

Tychy
tel. 695 781 010
email: waldemar.kempka@gmail.com

Krzysztof Siuty zwany „Sękiem”

Tagi: , , , ,

Nazywam się Krzysiek Siuty „Sęk”. Urodziłem się w Zakopanem w roku 1974. Pochodzę z góralskiej rodziny, a życie na Podhalu w naturalny sposób splecione jest z góralską muzyką i z przyrodą. Każda poważniejsza impreza typu: chrzciny, wesela, pogrzeby musi być ograna góralską muzyką. To muzyka wprowadza odpowiedni nastrój. Poza tym, w większości góralskich rodzin śpiewa się lub gra góralskie nuty bez specjalnej okazji, z potrzeby chwili, po to, by wyrazić czasem żal, smutek, a innym razem szczęście, euforię. Podobnie było i jest u mnie w domu. Od dziecka muzyka kojarzy mi się z przekazywaniem emocji.

Jako dziecko miałem wiele zainteresowań – sport (narty, piłka, ping pong), a szeroko rozumiana przyroda: las, grzyby, ryby i żyjątka, napotkane w lesie, na łące i w wodzie przykuwały moja uwagę. Od małego próbowałem wszystko wokół siebie narysować lub wyrzeźbić. Wylądowałem więc w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, ale… na meblarstwie artystycznym. Na meblarstwie, bo wydawało mi się, skoro nie umiem grać na skrzypcach, to nie mogę iść na lutnictwo. Teraz trochę tego żałuję. Będąc już na studiach – inżynieria środowiska na Politechnice Krakowskiej – postanowiłem, że muszę zrozumieć, jak to się dzieje, że skrzypek mając melodię w głowie, z taką biegłością przebiera palcami, że wygrywa tę melodię. Wydawało mi się to jakaś abstrakcją. Mój tata załatwił mi wtedy skrzypce. Chcąc „rozkminić” tę abstrakcję, zacząłem uczyć się grać. Uczyłem się sam, próbując grać ze słuchu, z taśm.

Potem przyszła fascynacja piscołkami. Udało mi się zakupić kilka słowackich, ponieważ rok rocznie jeździłem na słowackie festiwale folklorystyczne na detve, terchovą i vychodną i zacząłem trochę na nich grać. Ale znów zacząłem kombinować, żeby takie coś grające zrobić. Nie miałem odpowiednich wierteł, więc wypychałem rdzeń z bzu koralowego różnymi prętami …. W końcu udało mi się zrobić miniaturkę końcówki, która zagrała! Niestety wydawało mi się, że za cicho. Próbowałem ją poprawić i po kilku dniach zepsułem ją całkiem. To mnie zniechęciło. Następny instrument zrobiłem jakieś 15 lat później, w roku 2008.

Największą fascynacją muzyczną okazała się dla mnie fujara podpolańska z okolic Detvy w środkowej Słowacji. Usłyszałem ją w Zakopanem na przeglądzie muzyk łuku Karpat około roku 1992. Grał na niej jeden z najlepszych słowackich instrumentalistów Igor Danihel. Jej głos wydawał mi tak piękny, nietypowy, nostalgiczny, że zamarzyłem, żeby taką fujarę mieć. Pierwszą kupiłem dopiero w 2007 roku, potem jeszcze dwie. Przy zakupie jednej z nich, poprosiłem twórcę o zrobienie dodatkowego ustnika. Wyśmiał mnie, mówiąc, że wystarczy przewiercić kawałek patyka. I wtedy tak naprawdę się zaczęło. Od tych ustników. Zrobiłem ich kilka, potem zacząłem załatwiać specjalne wiertła, szyny do wiercenia. I Rozkładałem też instrumenty, które miałem w domu. Podglądałem, jak są zbudowane. Odtwarzałem metodą prób i błędów (częściej błędów) pierwsze końcówki, piscołki 6 otworowe, dwojnice, a na końcu fujary podpolańskie. Trochę się napsuło towaru… Ale z czasem coraz lepiej „popiskiwały.”

W roku 2010 zgłosiłem się na przegląd twórców instrumentów ludowych (Instrumentum Excellens) na Detve. Właśnie z ichniejszą fujarą detviańską oraz dwojnicą. Wystawiłem zrobione przeze mnie instrumenty oraz wystąpiłem na koncercie. Grałem na własnych instrumentach z  fujaristami, których znałem z płyt cd. Było to dla mnie olbrzymie wyróżnienie, gdyż skład grających na koncercie dobierał Igor Danihel. To zmotywowało mnie jeszcze bardziej, by bawić się moją pasją intensywniej. Tera każdą wolna chwilę poświęcam na zrobienie coraz to lepszych instrumentów. Początkowo instrumenty robiłem tylko dla siebie. Ale z czasem, raz jeden raz drugi znajomy wpada i pyta, czy nie wystrugałbym mu jakiegoś instrumentu i tak się rozkręciło. W roku 2014 wystawiałem swoje instrumenty na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem.

 

Oprócz tego, że robię instrumenty mam żonę Teresę i 3 letnią córkę Julcię. Pracuję w PKL, jestem instruktorem narciarskim, tańczę, gram i śpiewam w zespole folklorystycznym „TABOR”, który inspirowany jest  tradycyjną muzyką i tańcem całych Karpat. Mamy w swoim repertuarze tańce węgierskie, rumuńskie, słowackie, mołdawskie cygańskie oraz podhalańskie. Jeśli nie jestem w pracy, na nartach, na próbie albo w lesie, to na pewno dłubię w jakimś patyku, próbując nadać  mu głos.

Mój pra pra dziadek od strony taty – Jan Folfas „Grzybek” – też wyrabiał instrumenty: dwojnice i piszczałki oraz grał na nich. Grał też na dudach, ale nie wiem, czy robił je sam. Nawiązałem więc do tradycji rodzinnych. Również od strony mojej mamy, która jest z rodziny Gąsienica Mracielnik, muzykowanie oraz zainteresowanie folklorem góralskim było bardzo żywe. Wpatrując się w drzewo genealogiczne rodziny, można odnaleźć bliskie spokrewnienie ze znanym myzykantem i gawędziarzem Janem Krzeptowskim Sabałą.

Przy wyrobie instrumentów, najważniejszy jest dobór towaru, tj. gatunku, ale przede wszystkim jakości drewna, gęstości usłojenia. Ja używam najczęściej: bzu czarnego, jesionu, śliwki, dzikiej róży. Już w lesie wiadomo, że jak się znajdzie piękny, zdrowy kawałek drewna to jest szansa na pięknie brzmiący instrument. Po ścięciu, najlepiej od razu przewiercić drewno. Tu najlepiej sprawdzają się stare ręczne wiertła, na Podhalu nazywane teblokami. Na czas wiercenia trzeba drewno sprostować przy pomocy imadeł i ścisków. Tu czeka nas setki obrotów wiertła przy pomocy rąk, od najmniejszego wiertła do coraz większego. Potem trzeba odczekać minimum rok. Potem zwykle znów trzeba wiercić do odpowiedniego rozmiaru przewiertu, gdyż pierwszy przewiert zwykle zsycha się o parę milimetrów. Jak się już doczekamy, to bierzemy się za kolejną brudną robotę, czyli okorowanie, heblowanie, tarnikowanie, wygładzanie papierami ściernymi, tak aby uzyskać odpowiednią grubość ścian. I wtedy czas na dłuta, nożyki, pilniki, bo trzeba zrobić tzw. okienko, szczelinę, języczek, czyli duszę instrumentu, gdzie powstaje głos. Potem dopasowuje się do tego kołek z odpowiednim nachyleniem do języczka i już powinno grać.  Zwykle jednak potrzeba jeszcze kilka korekt, zanim głos będzie czysty i przyjemny. Na początku, kiedy zaczynałem tę przygodę, korektom nie było końca. W efekcie instrument tracił głos i lądował w piecu. Nawet niewielkie części milimetra w tym elemencie decydują o tym, czy instrument będzie grał czy nie.  Jeśli podstawowe brzmienia na przeduchu są przyjemne w odsłuchu, bierzemy się za ustalenie tonacji. Do tego służy zwykły stroik elektroniczny lub inny postrojony instrument. Ucina się z długości fujarkę kawałek po kawałku, tak aby uzyskać idealny ton podstawowy w danej tonacji. Jeśli jest to końcówka czyli piszczałka bezotworowa, to możemy już na niej grać, ale jeśli ma to być piszczałka 6 otworowa lub 3 otworowa fujara lub fujarka, trzeba obliczyć rozstaw otworów dźwiękowych bocznych. Jest to o tyle skomplikowane , że nawet piszczałki w jednej tonacji, jeśli mają choć nieduże różnice w średnicy przewiertu, będą się różniły długością, wiec również rozstawem otworów. I tu kłania się fizyka i matematyka. Ja obliczyłem zależności odległościowe miedzy różnymi piszczałkami o różnych długościach i zrobiłem sobie swój wzór, z którego korzystam i jest dość niezawodny. Z tego, co wiem, każdy twórca ma swój wzór i jest to jego słodka tajemnica. Potem zostaje tylko wyżłobienie instrumentu. Ja rzeźbię motywy geometryczne, rozety, motywy roślinne, zwierzęce, czasem inkrustuje lub wcinam intarsje, bejcuje, wypalam kwasem, a na końcu lakieruje szelakiem. Jeśli chodzi o fujary detvanskie oprócz głównej fujary, która wygląda, jak zwykła piszczałka 6 otworowa (z tym, że np. w najbardziej powszechnej w tonacji G, ma około 170cm długości, dlatego ma tylko 3 dolne otwory, bo górnych i tak nie dało by się używać), trzeba dorobić jeszcze przewód doprowadzający powietrze do głównej fujary (ten przewód z obu stron zatykamy korkiem), kołek spajający obie oraz ustnik. Całość wiąże się rzemieniem. Otwór z góry (tam, gdzie w zwykłych fujarkach się dmucha) zapycha się kawałkiem skóry. Jeszcze tylko zapuścić wnętrze instrumentu parafiną ciekłą, dla ochrony przed wilgocią i można już na niej czarować niesamowite dźwięki. Pomimo tego, że fujary mają tylko 3 otwory, dzięki przedęciu można na nich zagrać dwie oktawy, tak jak na piszczałkach 6 otworowych. Oprócz takich fujar robię tez fujary 3 otworowe,  takie jak ta niedawno znaleziona na Podhalu w Białym Dunajcu (ma prawdopodobnie więcej niż 150lat)  i znajduje się w Muzeum Tatrzańskim. Zrobiłem kopię tej fujary.

Robię instrumenty we wszystkich tonacjach, na konkretne zamówienia. Od czasu do czasu, zrobię dla odmiany jakiś mebelek, półkę, kołyskę lub „malnę” jakiś portret. Ale to instrumenty dają mi najwięcej satysfakcji. Mają duszę. Każdy jest inny. Każdy ma inną, niepowtarzalną barwę dźwięku, zależną od drewna. Najlepiej dobierać je do barwy głosu instrumentalisty. Wtedy powstaje spójność, a każdy wdmuchany do nich strumień ciepłego powietrza, ożywia drewno na nowo.

Zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Krzysztof Siuty

Zakopane

tel. 889343497
e-mail: siutyx@wp.pl
Wolę kontakt telefoniczny☺

Aleksander Michniewski

Tagi: , , , , , , , ,

 

Mieszkam w Sławkowie, małej miejscowości na południu Polski. Jestem muzykantem i pasjonatem – wraz z bratem i znajomym tworzymy w naszym miasteczku grupę folkową Jar. Pasję do muzyki zaszczepił we mnie dziadek, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Prowadził kilka zespołów, m.in. dziecięcy zespół mandolinistów, gdzie również grałem i właściwie od tego się zaczęło moje muzykowanie. Dziadek potrafił także budować instrumenty; nie wiem, jakim cudem, ale umiał nawet z czajnika zrobić bandżo! To on nauczył mnie grać na instrumentach strunowych. Potem już samodzielnie opanowywałem grę na różnych instrumentach, co zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność.

Zajmuję się również wykonywaniem instrumentów dętych, takich jak piszczałki (fujarki), żalejki, dudki stroikowe, dwojnice, fujary alikwotowe (wielkopostne), okaryny z rogów kozich, gemshorny z rogów bydlęcych oraz instrumenty dudziarskie (wszystkie wymienione można oczywiście u mnie zamówić). Jako budulec stosuję – jak na muzykanta przystało – dziki bez. Swoje instrumenty wystawiam głównie na festiwalach historycznych, gdzie bywamy dość często wraz z zespołem Jar.

Ale UWAGA! Chociaż fantastycznie jest dla siebie „wydłubać instrumencik”, na którym można potem grać, to konsekwencją są trociny rozrzucone dosłownie wszędzie!

Kontakt:

Aleksander Michniewski
Sławków
tel. 510 071 440

e-mail: aleksander_michniewski@wp.pl
www.jar.org.pl 

Przemysław Ficek

Tagi: 

Z wykształcenia jestem rysownikiem domów. Z powołania – folklorystą. Z zamiłowania i  szczątkowego wykształcenia muzycznego – dudziarzem, z ciągotami do wszelakich instrumentów  pasterskich. Potrafię też takie instrumenty budować. 

Grać nauczył mnie Czesław Węglarz, budować instrumenty – Zbyszek Wałach. Józef Broda  uświadomił mi, po co to wszystko robię. Ale moim najpierwszym nauczycielem był mój Ojciec  nieboszczyk, Gienek Ficek, Panie łodpuś mu ta grzychy, człowiek jak nikt zakochany w żywieckim  folklorze. On przyniósł do domu pierwszą heligonkę, ponagrywał na kasetę kilku muzykantów z  okolicy i dźwięk po dźwięku próbował nauczyć siebie, a kiedy nic z tego nie wyszło zaczął uczyć  mnie. Muzyka w domu musiała być.  

I tak pogrywałem na tej heligonce przez kilka lat w dziecięcym zespole regionalnym, aż przyszedł  czas na szkołę muzyczną. I tu znowu pasja ojca (moja jeszcze wtedy nie) wygrała – dlatego nie  gram dziś na perkusji. Moim nauczycielem w klasie instrumentów ludowych został Czesław  Węglarz, który do dziś jest dla mnie wielkim autorytetem.  

Przez wiele lat kontakt z folklorem podtrzymywałem poprzez rozmaite konkursy i festiwale, na  których poznałem znakomitych muzyków i śpiewaków z Żywiecczyzny, których od dawna nie ma  już między nami. Grałem też w kapeli ZPiT Ziemia Żywiecka, gdzie poznałem Marcina Pokusę,  znakomitego skrzypka (a obecnie wziętego śpiewaka operowego), z którym w 2003r. założyliśmy  tradycyjną kapelę w składzie dudy + skrzypce. Nazywaliśmy się Fickowo Pokusa i przez długi  czas, obok braci Byrtków z Pewli Wielkiej, byliśmy jedyną taką kapelą na Żywiecczyźnie.  

Parę lat później zbudowałem swoją pierwszą fujarkę, którą trzymam do dzisiaj (całkiem nieźle  stroi). Byłem wtedy jeszcze na studiach w Krakowie i otwory palcowe wypalałem gwoździem  rozgrzanym w piecu centralnym w piwnicy nowohuckiej stancji. W 2011r. na warsztatach u  Zbigniewa Wałacha w Istebnej wykonałem swoje pierwsze gajdy. Rok później, już we własnym  warsztacie, zbudowałem dudy żywieckie. 

zdjęcia z archiwum Przemysława Gerwazego Ficka

Obecnie z przyjacielem Marcinem Blachurą, z którym też wspólnie grywamy, buduję dudy  żywieckie, gajdy, okaryny, piszczałki wielkopostne (końcówki), fujary, fujarki, dwojnice, a także  rozmaite sowy, sówki, gwizdki i gwizdawki.  

W zdobieniu instrumentów staram się być wierny tradycji – podpatruję dawnych mistrzów, wzoruję  się na architekturze beskidzkiej i przedmiotach użytkowych, wymyślam też swoje własne wzory.  Lubię eksperymentować z fakturą i kolorami. Piszczałki buduję z drewna czarnego bzu,  wykańczam olejem lnianym, woskiem lub szelakiem. Do produkcji dud wykorzystuję przeważnie  drewno owocowe (najlepsze z beskidzkich sadów). Bardzo ważne jest dla mnie brzmienie  instrumentu – każdy egzemplarz wykonuję tak, abym sam mógł na nim z przyjemnością zagrać. 

Kupują u mnie zarówno profesjonalni muzycy, szukający dobrego brzmienia, jak i początkujący, dla których ważna jest łatwość wydobycia czystego dźwięku. Moje instrumenty wystąpiły na kilku  ładnych płytach z bardzo różnorodną muzyką. Grają i zdobią kolekcje muzealne w Indonezji,  Kanadzie, Indiach i USA, cieszą też uszy i oczy licznych Europejczyków. Wielka w tym zasługa  wspaniałego warszawskiego targowiska instrumentów, organizowanego przez Piotra  Piszczatowskiego podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata.

 

34-340 Jeleśnia
tel. 880 386 868
ficekblachura.pl/muzyka/
hyrkawki.wordpress.com
facebook.com/beskidzkie.hyrkawki
instagram.com/beskidzkie_hyrkawki/
dudyzywieckie.pl/

 

Krzysztof Busk

Kim jestem? Jest we mnie wszystkiego po trochu.

Muzykiem, bo mam za sobą etap regularnych studiów z zakresu fortepianu, organów, chorału gregoriańskiego, zasad harmonii itp. W domu Ojciec – perkusista weselny – uczył mnie gry na perkusji i pierwszych akordów na gitarę.

Muzykantem, bo jednak wielu rzeczy nauczyłem się sam, podpatrując innych oraz przeszukując tzw. źródła.

Twórcą instrumentów, ponieważ kiedy wykonuję nawet najprostszą fujarkę, to jest to jednak „moja” fujarka, która jest efektem tylko moich błędów i „patentów”.

Kolekcjonerem. Moja żona Karolina mówi, że mam w domu muzeum instrumentów różnych i jest we mnie trochę „gadżeciarza”.

Pasjonatem, z dużą dozą szewskiej pasji! Pasja niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny i chociaż emocje nie są moją mocną stroną, to nie wyobrażam sobie, by bez pasji można było – po raz setny zacinając się dłutem – wciąż robić swoje.

Przygodę z instrumentami zacząłem od marzeń i lekcji muzyki w szkole podstawowej, na których (poza grą na cymbałkach i śpiewaniem pieśni patriotycznych). Pani Od Muzyki uczyła nas grać na flecie prostym. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że kiedyś będę robił takie flety. Potem przeszedłem oczywiście zawieruchę wieku dojrzewania, słuchałem punk rocka, reggae itp. Aż wreszcie wziąłem udział w warsztatach z Maciejem Rychłym podczas Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Jest on nietuzinkową i charyzmatyczną postacią. Przyszedł wtedy na zajęcia z wiązką rdestu, z którego zrobiłem swój pierwszy instrument. To Maciej Rychły pokazał mi, jak zrobić prosty instrument z pojedynczym stroikiem. Poza tym nie miałem jednego nauczyciela. Podczas takich wydarzeń, jak Targowisko Instrumentów, spotykam ludzi, z którymi wymieniam się doświadczeniami i którzy mniej lub bardziej chętnie dzielą się ze mną swoją wiedzą. Potem trzeba iść do swojego kącika, żeby zepsuć mnóstwo materiału. Dopiero za którymś razem udaje się zrobić dobry instrument, a potem, robiąc kolejny, doskonali się własne umiejętności.

Oprócz tego źródłem wiedzy może też być internet – zwłaszcza jeśli chodzi o fujarki. Natomiast wiedzę lutniczą i dotyczącą lir korbowych przekazał mi głównie Paweł Kowalcze, lutnik z Chabówki. Pośrednio uczyłem się także od Staszka Nogaja i Lucjana Kościółka.

Robię przede wszystkim fujarki i piszczałki z czarnego bzu, proste instrumenty trzcinowe, pojedynczo stroikowe. Trudno jest precyzyjnie określić region, z jakiego pochodzą, ze względu na ich pewnego rodzaju uniwersalność. Na przykład prosty, trzcinowy instrument w Turcji jest znany jako sipsi, w Europie Wschodniej jako dutka, żalejka, w Egipcie arghul, na Sardynii launeddas. Istnieją między nimi drobne różnice konstrukcyjne, ale zasada działania i źródło dźwięku są takie same. Podejmowałem też próby wykonania chińskiego guanzi, instrumentu z podwójnym stroikiem, a w planach mam albokę. Do tej pory zrobiłem wiele fujarek i piszczałek z czarnego bzu, fujar sześciootworowych, dwojnic, fujar pasterskich i prostych trzcinowych, a także kavale mołdawskie, kilkanaście klarnetów bambusowych i jedną lirę korbową. Nad instrumentem pracuję od kilku do kilkunastu dni.

W tej chwili moim celem jest profesjonalizacja wykonywanych przeze mnie instrumentów i rozszerzenie „oferty” przede wszystkim o liry korbowe i dudy. Można u mnie zamówić fujarki z czarnego bzu, dwojnice, sopiłki, trzcinowe instrumenty pojedynczostroikowe, bambusowe klarnety, kaval mołdawski, fujary bezotworowe. Kilka miesięcy temu (i za sprawą mojego kolegi, Huberta Połoniewicza, który wykonuje przepiękne fidele kolanowe, np. suki biłgorajskie) z zamówieniem na wykonanie kilku „polskich” fujarek zwróciło się do mnie Muzeum Instrumentów Muzycznych w Phoenix, w Arizonie. To dla mnie wielka promocja i powód do dumy, że moje instrumenty znalazły się w Stanach Zjednoczonych. Galeria Zamawiających jest zróżnicowana. Zamawiają u mnie „poważni” muzycy, ale również amatorzy, szukający (pozornie) niewymagającego instrumentu na tzw. dobry początek.

Mam nadzieję, że w każdym wykonanym instrumencie przekazuję jednocześnie kawałek historii, tradycji i ciut mnie samego. Lubię myśleć o sobie jak o „nośniku tradycji”, ale określiłbym siebie przede wszystkim rzemieślnikiem.

 

Kontakt:

Krzysztof Busk

Warszawa

Sulejkowska (Grochów)

e-mail: krzysztof.busk@gmail.com

tel. kom.: 509 232 512

https://www.facebook.com/KarolinaiKrzysztof/photos