Umiem zrobić wiele rzeczy sam np. betoniarkę, śrutownik. To i bęben umiem zrobić! Miałem stary, stuletni bębenek na wzór. Trochę go zmniejszyłem, bo Janek Gaca mówił: „A na co ci taki duży?”. To zmniejszyłem. I taki jest, jak teraz.
Obręcz robię z jesionu, podobnie jak przetaki. Najgorzej to męczyć się z tym wyginaniem. Drewno moczę dwie noce, trzeba się silnie z tym mocować. Człowiek się z tym zmorduje, żona pomaga i syn, jak przyjdzie. No i naciąganie skóry obrączką – to wylizie, to zemknie – trudno jest.
Skrzypce pierwsze miałem z deski. Wojsko zostawiło drut telegraficzny i z tego były struny. Potem Rokicki zrobił skrzypce dłubane i ja podpatrzałem. Wróciłem do domu i robię sobie! Jeden muzykant – Siwiec z Bąkowa wziął te skrzypki. Ale mu się podobały! Potem koledzy kupili i nie wiadomo, gdzie one są. Trza było trzymać, to dzisiaj byłoby ładnie grane!
Robię bębenki, barabany. Hoduję pszczoły, gołębie pocztowe i ozdobne. To i z tego jestem wesoły!
Sztuki robienia barabanów właściwie nauczyłem się sam. Ale podejrzałem dużo u sąsiadów muzykantów – rodziny Wlazłów z Kłudna. Jak wracali z wesela, baraban był przeważnie potłuczony, poturbowany. Prawie zawsze trzeba było skórę naciągać z powrotem. To człowiek się napatrzył…
Skóry to najlepsze były z psa, źróbaka albo młodego cielaka. Garbowało się to w końskej gnojni, w której przebywało tydzień czasu pod końskim pośladkiem. To znaczy, że koń musiał na to scyć, żeby sierść wylazła. Później, jak się to wyciągło z obornika, wtenczas dopiero brało się na stół i ściągało się sierść. I ona wtedy łatwiuśko wyłaziła. Sierść ściągało się szpachelką metalową, a ta nie powinna być ostra! Później nabijało się skórę na wrota, żeby ona stanęła wyschła. Po wyschnięciu szlifuje się papierkiem ściernym no i później na baraban! Najpierw skórę moczy się na wodzie, żeby ona dała się naciągnąć i nakłada na ubo i obrączkę. Zawsze tak się mówiło ubo, czyli ramka.
Potrafię zrobić baraban i bębenek jednostronny. Instrumenty robię tylko dla siebie i przyjaciół, jak się im coś uszkodzi na co lepszym weselu. Chętnie też uczę młodych sztuki robienia bębnów, a że niezgorszy ze mnie bębnista to i barabanić nauczę. Często gęsto uczę też tańca.
Buduję instrumenty, ponieważ strasznie lubię zapach iglastych wiórów spadających na podłogę. Pracuję w ciszy to najpiękniejsza muzyka.
W ciągu całego mojego życia dorobiłem się niewielu przodków. Po kądzieli są to mieszczanie i historia lutnicza związana z przedwojennymi Jeżycami w Poznaniu. Po mieczu to weselni muzykanci w południowej Wielkopolsce.
Historia pracowni sięga początków XX wieku a swój okres świetności przeżywała w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ nigdy nie spotkałem pradziadka Władysława, swojej wiedzy o budowaniu instrumentów nie zdążył mi przekazać. Na podstawie dziedziczonych narzędzi i osobliwie wielkiej wiary w słuszność sprawy, reaktywowałem pracownię.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
Skąd wiem, jak zbudować dajmy na to basy kaliskie nie mając żadnych nauczycieli? Lubię włóczyć się po wsiach, najbardziej tych w dolinie Prosny i bywa, że spotykam ludzi, starych ludzi, którzy wiedzą różne rzeczy albo znają tych co wiedzą to co jest mi właśnie bardzo potrzebne. Bywa też, że w taki właśnie sposób odnajduję instrumenty przykryte grubą warstwą lat i wyciągam je ze strychów na światło dzienne. Tak dotarłem do XIX wiecznych basów i bębenka obręczowego. Analiza instrumentu odkrywa wtedy większość tajemnic, inne się jeszcze ukrywają.
Interesuje mnie dyscyplina form, dlatego zajmuję się instrumentami tradycyjnymi nie unowocześniając ich. Ważną dla mnie rzeczą jest lokalny rodowód budowanych instrumentów oraz drewna, z którego je wykonuję, w tym wypadku są to otaczające mnie lasy wielkopolskiej puszczy Zielonki. Proces ten obejmuje wybór odpowiedniego starodrzewu, zwózkę z lasu, przetarcie, na ogół własnoręczne na podwórku pod pracownią i wreszcie ułożenie w odpowiednim miejscu do sezonowania na wolnym powietrzu. Lubię budować dłubane skrzypce i mazanki (świetne do kieszeni), trzystrunowe basy klejone, dłubane z jednego pnia dwustrunowe basy kaliskie, dłubane bębny sznurowe i bębenki obręczowe, ale też starsze – już właściwie prasłowiańskie – np. gęśle. Bębenków mam już dość, zrobiłem ponad sto.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
Czas pracy nad instrumentem? W przypadku saharyjskich przyjaciół to było 12 miesięcy. Ale dla odmiany trzystrunowe basy klejone udało się zmieścić w dwóch tygodniach. Sytuacja była nieco groteskowa. Wielkimi krokami zbliżały się poprawiny weselne, na których do tańca miała grać u nas kapela Jana Gacy a ja już dawno planowałem na tę okoliczność poczynić basy jako prezent dla żony. Czternaście dni z czternastoma nocami okazało się wystarczyć. Na ogół jednak lekce sobie ważę czas powstawania instrumentu, dzięki czemu otrzymuje on ode mnie dokładnie tyle, ile potrzebuje.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
Zupełnie poza tym głównym nurtem zapomnianych instrumentów smyczkowych pracownię opuściło też kilka gitar, które poszły na wędrówką po tym bożym świecie. Jedna z nich, kawałek polskiego drzewa orzechowego, jest u zachodnio saharyjskich rebeliantów, ludu Tamashek.
fot. z archiwum Mateusza Raszewskiego
Pracownia Raszewskich Mateusz Raszewski Pod Lasem 2 62-095 Kamińsko woj. Wielkopolskie raszewski.org mj.raszewski@gmail.com
Przygodę z instrumentami zacząłem w latach 60-tych XX wieku kiedy jako młody chłopak wykonałem swoją pierwszą gitarę basową. Moją największą życiową pasją jest muzyka ludowa oraz rekonstrukcja i budowa tradycyjnych instrumentów muzycznych.
Na początku lat 90-tych za namową redaktora Polskiego Radia Mariana Domańskiego rozpocząłem poszukiwania informacji na temat suki biłgorajskiej, by później podjąć się rekonstrukcji tego unikatowego instrumentu smyczkowego. Przez kolejne lata dzięki swojemu uporowi, samozaparciu i miłości do muzyki, metodą prób i błędów starałem się odtworzyć ten instrument. Pierwszy egzemplarz suki biłgorajskiej zaprezentowałem podczas widowiska obrzędowego „Wigilia”, zorganizowanego przez Muzeum Etnograficzne w Warszawie, w grudniu 1993 r. W roku 1994 otrzymałem nagrodę specjalną za rekonstrukcję suki na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, w tym samym roku wystąpiłem również na koncercie „Pieśń ojczystej ziemi. Idą kolędnicy” w Filharmonii Narodowej.
Przez następne lata jako lutnik-amator doskonaliłem swój warsztat. Kolejnym instrumentem, który zrekonstruowałem były skrzypice płockie (fidel płocka). Później przyszedł czas na basy trzystrunne, mazanki oraz oktawki, gęśle. Wszystkie wspomniane tu instrumenty są dłubane z jednego kawałka drewna. Na bazie swoich kilkunastoletnich doświadczeń stworzyłem Pracownię Instrumentów Ludowych w Janowie Lubelskim. Zbudowałem ich dotychczas kilkadziesiąt. Oprócz wymienionych powyżej instrumentów smyczkowych, wykonuję również bębenki jednostronne z brzękadłami, tzw. „sitkowe” oraz większe, dwustronne barabany. Należy nadmienić, iż wszystkie, nawet najdrobniejsze elementy instrumentów tworzę sam, łącznie z obręczami, okuciami i brzękadełkami do bębnów, czy kołkami do instrumentów strunowych. Sam robię również smyczki. Wykorzystuje przy tym tradycyjne techniki i narzędzia, takie jak np. falownica do formowania łubów.
Zdjęcia z archiwum Zbigniewa i Krzysztofa Butrynów
Wykonane przeze mnie instrumenty znajdują się m.in. w zbiorach Muzeum Instrumentów Ludowych w Szydłowcu, Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie oraz Fundacji Kresy 2000 Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa Muzyki i Obrazu. Prezentowane były na różnych wystawach w Polsce jak i za granicą m.in. w Bangkoku. Na instrumentach z mojej pracowni grają także muzycy nurtu folkowego (m.in. Kapela Drewutnia, Kapela ze Wsi Warszawa, Orkiestra św. Mikołaja) i zespoły folklorystyczne (ZTL UMCS w Lublinie, ZPiT Uniwersytetu Gdańskiego).
Przy budowie instrumentów pomaga mi syn Krzysztof, który przejął ode mnie również umiejętność gry na suce. Razem od roku 2007 prowadzimy Szkołę Suki Biłgorajskiej, w ramach której uczymy adeptów gry na instrumentach, jak również organizujemy spotkania ze śpiewakami i muzykantami z regionu Roztocza Zachodniego (m.in. letni Festiwal muzyki tradycyjnej „Na rozstajnych drogach”). Działalność edukacyjną prowadzimy zarówno ”u siebie” jak i w kraju, przy okazji warsztatów muzyki tradycyjnej, odbywających się w ramach: Taborów Domu Tańca, Festiwalu „Oj Wiosna, Ty Wiosna”, „Pograjek”, organizowanych przez ZG STL w Lublinie, czy klubu festiwalowego „Tyndyryndy” przy Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Bierzemy również udział w spotkaniach w szkołach i przedszkolach, na których prezentujemy instrumenty oraz muzykę naszego regionu regionu.
Tematyką budowy instrumentów interesuję się od wielu lat. Początki nie były dla mnie trudne, gdyż jako córka stolarza, miałam pewne obycie z drewnem oraz narzędziami stolarskimi. Kluczowym momentem dla pogłębienia tej pasji było terminowanie u mistrza budowy instrumentów – Zbigniewa Butryna z Janowa Lubelskiego. Poznałam go w 2008 roku, przy okazji inauguracji nieformalnej Szkoły Suki Biłgorajskiej.
W 2010 roku, podczas trzech około dwutygodniowych sesji, wspólnie ze Zbigniewem Butrynem wykonaliśmy sukę, według akwareli Wojciecha Gersona z 1895 roku oraz kopię mazanek o kształcie „ósemkowym” – instrumentu z XIX w., który znajduje się w Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych w Szydłowcu. Pan Zbigniew zaproponował model suki, mając wymiary instrumentu z akwareli Gersona. Metodą komputerową szybko zostały przeliczone z cali na centymetry. Z kolei wykonanie mazanek, to było moje marzenie, gdyż jako osoba urodzona w Wielkopolsce zapragnęłam wykonać jakiś instrument właśnie z tego regionu. Model „ósemkowy” szczególnie przypadł mi do gustu. Po paru latach miałam okazję porównać moją kopię z oryginałem z muzeum. Okazuje się, że wymiary w książce prof. Ewy Sławińskiej-Dahlig są tak szczegółowe, że pozwoliły na wykonanie instrumentu bardzo zbliżonego do oryginału. Różnicę np. stanowi wykończenie główki instrumentu. Pozwoliłam sobie tu na własną artystyczną wizję oraz oczywiście na taki kształt, na jaki pozwolił sam instrument. Bo jak pan Zbigniew mówi, gdy się buduje instrument, to wkłada się w drewno swoją duszę. Ożywia się je, dlatego podczas budowania, rzeźbienia, ważne jest, żeby mówić do instrumentu, najlepiej z łagodnością i spokojem.
Aktualnie nie mam okazji do częstego tworzenia instrumentów. Mam jednak nadzieję, że wykonam jeszcze kilka egzemplarzy. Moje obecne miejsce zamieszkania daje mi okazje do odwiedzin pana Piotra Sikory z Kuźnicy obok Przysuchy – twórcy bębenków, basów, skrzypiec, smyczków i futerałów. U pana Piotra uczę się nie tylko grać, ale zdobywam też wiedzę na temat instrumentów i ich budowy. We wrześniu 2014 roku wspólnie wykonaliśmy dwa egzemplarze barabanów, które potrzebne były do muzykowania. Nowością dla mnie było obrabianie metalowych i skórzanych części, które są trudniejsze do opracowania. Dzięki wielkiemu doświadczeniu pana Piotra praca zakończyła się sukcesem.
W latach 2012 – 2020 pracowałam w Muzeum Ludowych Instrumentów Muzycznych w Szydłowcu.