Jestem mechanikiem i twórcą instrumentów. Moja przygoda z instrumentami zaczęła się wtedy, gdy koledzy akordeoniści skarżyli się na brak profesjonalnego serwisu akordeonów, a ja już od pewnego czasu prowadziłem warsztat mechaniczny. Któregoś razu podjąłem się jakiejś naprawy i… poszło – zacząłem serwisować i stroić akordeony. Nie jestem fanem tego instrumentu, ale fascynują mnie zjawiska zachodzące podczas powstawania w nim dźwięku. Szybko zauważyłem też, że akordeoniści tworzą środowisko bardzo dobrych, wszechstronnych muzyków, których muzykalność – mam wrażenie – domaga się rozszerzenia instrumentarium. Dlatego zacząłem zastanawiać się jak temu zaradzić.
Moim mentorem był pan inż. Czesław Rybicki, sprawujący przez wiele lat opiekę nad uczelnianymi akordeonami na UMFC. Jednak generalnie jestem samoukiem i sam musiałem wyposażyć swoją pracownię w specjalistyczny osprzęt. W miarę „wchodzenia w temat” zacząłem interesować się innymi rodzajami piszczałek, m. in. budową piszczałki wykorzystywanej do sygnalizacji dźwiękowej w parowozach, których jestem entuzjastą. Może jeszcze uda mi się do tego tematu wrócić.
Zbudowałem portatyw guzikowy wyposażony w piszczałki wargowe otwarte, czyli znalazłem techniczne rozwiązanie na to, jak połączyć portatyw z klawiaturą guzikową (jak w akordeonach guzikowych) trzyrzędową, później wzbogaconą o czwarty rząd pomocniczy, będący powtórzeniem rzędu pierwszego. Tutaj muszę zaznaczyć, że portatyw guzikowy nie jest moim pomysłem. O rozwiązanie zadania „portatywu w guziku” poprosił mnie pewien wirtuoz akordeonu.
Czym jest portatyw? Krótko mówiąc, jest to najmniejsza forma organów przenośnych. Źródłem dźwięku są piszczałki labialne zasilane sprężonym za pomocą miecha powietrzem, a poszczególne klawisze otwierają dopływ powietrza do przypisanych im piszczałek. Zarówno klawisze, jak i miech obsługuje jeden muzyk. Portatyw znany był już na przełomie XII i XIII wieku i powszechnie używany do XVI wieku. Proste portatywy miały diatoniczną skalę (około 10 dźwięków), większe – chromatyczne miały niewiele ponad dwie oktawy. Piszczałki mogły być drewniane lub metalowe. Klawiatura w większości portatywów była typu organowego, czyli taka, jaką możemy spotkać w klawesynach, fortepianach, akordeonach czy elektronicznych keyboardach. Również obecnie produkowane portatywy wyposażone są głównie w taką klawiaturę, najczęściej w archaizujących stylizacjach.
Przebudowałem też akordeon koncertowy na ćwierćtonowy z dodaną oktawą subbasową w lewej stronie na zlecenie Akademii Muzycznej w Łodzi. Nad tym akordeonem pracowałem wtedy, gdy partytura była już gotowa, wyznaczona data koncertu, a bilety sprzedane. Nie było tylko akordeonu. Poproszono mnie o przyjęcie tego zlecenia, bo zawiedli Włosi z pewnej renomowanej wytwórni akordeonów w Castelfidardo. Musiałem się bardzo spieszyć. Instrument oddałem na trzy dni przed koncertem. Nie zawiodłem!
Dostałem także zadanie poprawienia klawiatury w harmonium. Muzyk, który zlecił mi to zadanie, narzekał na wylatywanie klawiszy podczas glissand. Warto zaznaczyć, że jest to cecha nawet nowych harmoniów. Rzeczywiście, sprawa okazała się mieć korzenie głęboko w konstrukcji. Znowu musieliśmy (współpracuję ze świetnym fachowcem od rzeczy niemożliwych – Arturem Strupiechowskim) „poprawiać fabrykę”, tym razem indyjską. Dodatkowo Artur przebudował dyspozycję tego instrumentu z 8′ – 8′ na 8′ – 16′ i porządnie wystroił.
Można zatem u mnie zamówić portatyw guzikowy, przebudowę akordeonu koncertowego na ćwierćtonowy, a także tuningować harmonium. Jednak otwarty jestem także na prace pionierskie. Na poparcie tego przyznam się do realizacji dość abstrakcyjnego zlecenia, mianowicie zbudowania strunowego instrumentu na bazie bryły kadrona. Tu też musiałem się spieszyć, ale także w tym przypadku nie zawiodłem. Instrument prezentowany był w 2019 roku na łódzkim Festiwalu Czterech Kultur.
Instrumenty zamawiają u mnie głównie profesjonalni muzycy, w każdym razie wszystkie niestandardowe prace, poprawki czy innowacje dokonywane są w oparciu o konsultacje z profesjonalistami. Tam, gdzie to posłuży instrumentowi i pozwoli odnaleźć pożądany dźwięk oraz barwę, modyfikuję utrwalone rozwiązania. Eksperymentuję, poszukuję jak poszerzyć możliwości dźwiękowe i pogłębić brzmienie instrumentu. Pracuję dłużej lub krócej – w zależności od wyzwania. Zrobienie prototypu portatywu zajęło mi 2,5 roku. Osobistym wkładem w każdy instrument jest szeroko pojęta forma, nowe możliwości techniczne, wyrazowe i muzyczne.
Bardzo ważni są dla mnie inni twórcy. Dlatego cenię sobie takie inicjatywy jak Targowisko Instrumentów. Możliwość uczestniczenia w kolejnych edycjach tej wspaniałej imprezy traktuję jako zaszczyt. To właśnie tu mogę spotkać ludzi podobnych do mnie. Ponieważ poświęcam instrumentom kawałek swojego zawodowego życia, kontakt innymi twórcami i ich dziełem jest dla mnie zawsze świeżą inspiracją.
Dlaczego to robię? Bo lubię muzykę. Za każdym razem cieszę się, jak instrument zadziała tak, jak mi się wymarzyło. No, a jak zagra na nim wirtuoz, który wydobędzie z niego jeszcze więcej i pokaże cały potencjał… Instrumenty dają mi radość, ale taką, której jednak nie osiąga się „lekką rączką”. Na efekt trzeba się naprawdę napracować. Ale chyba warto.
Warszawa
tel. 502 828 304
mail: cyjorob@op.pl
Mój kanał na YT (Tomasz Dziubiński)
Ze Stefanem Witkiem rozmawiał Piotr Piszczatowski
Nie byłoby tej rozmowy gdyby nie Jan Malisz – Janku dziękujemy!
Piękny instrument!
– No… jeśli chodzi o te organy, to se umyślałem sam. Nikt mi nie pomagał. Żona była zła, bo siedziałem w szopie całymi dniami. Co ty tam robisz?! – pytała. Ale w końcu wyszło. Pół roku robiłem – od lutego do lipca.
Kiedy to było?
– W 1997 chyba. A może 1991? Nie pamiętam, popatrz pan, tu jest napisane… tu z boku.
1997 rok. A skąd pomysł?
– Ja tak wymyślił. Oj, com ja wymyślał! Tu, w Rzepienniku, miałem szwagra organistę. Któregoś razu byłem u niego w kościele podczas mszy, na górze. I tak się wpatrywałem w te organy. W końcu powiedziałem: “Poldek, to daj mi jedną trubkę. Spróbuję zrobić organy.”
Aaa… na wzór ta trąbka, tak?
– No… tak. “A to weź se, godo, która ci pasuje”. To i wziąłem. To było akurat fis. Znalazłem na akordeonie ten fis i zacząłem robić trubki i w dół i do góry. Zrobiłem drugą trubkę, trochę krótszą, to wysło F, później długszą, wysło G. Se myślę:” Dobra…to już bedzie…”. No i tych trubek narobiłem: i dłuższych i krótszych. A później stroiłem. Jak mi te trubki już wydawały się, że będą grały, dopiero chwyciłem się robić podstawę, klawisze i całą mechanikę, żeby to funkcjonowało. I w końcu wszystko to na blat. Na tym blacie dopiero popodpinałem wężyki do klawiatury. I tak zrobiłem.
A deski kupowałem od sąsiada tak po dwie, po trzy. Jakżem wyrobił, to chodziłem po następne. I w końcu dwa klocki porżnietych desek wykupiłem. To muszą być świerkowe deski. Sosna nie będzie. Świerk najbardziej przepuszcza głosy. Ma takie pola jak i w skrzypcach.
A te dwie… cztery trubki najdługsze to wystawały ponad dach, bo ja to wszystko w szopie robiłem, a szopa nisko. To musiałem dachówkę wyjąć, żeby się te trubki mieściły. I ponad dach te organy wyszły.
A jakieś koncerty pan urządzał?
– Na tych organach? Nie. Znaczy wtedy, co łodbiór tego instrumentu był, to wtedy tak (śmiech).
W stodole? (śmiech)
– W szopie. Jeden raz my grali. Całą noc my grali. Jak zrobiłem te organy, to se pomyślałem, że dobrze grać na tym nie umiem. I wymyśliłem, że kupię jakiej wódki i zawołam kolegę. Przyjdzie, to mi pogra. Całą noc my tu śpiewali i grali. A tak rycało na całą okolicę! Do rana my wtedy buceli.
I byłem bardzo usatysfakcjonowany, że mi to wyszło i że mi się to łodezwało. Tyle roboty.
Jeden sąsiad potem mi godo: “Co to u was się wyprawiało? Msza jaka, cy co?” Bo to takie granie, jak w kościele. A nikt we wsi nie wiedział, że ja takie coś robię.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
I potem te organy przeniósł Pan do domu?
– No. Łone się dzielą. Tutaj idzie – te listewki dwie trzeba odkręcić i połowę się zdejmie. Oknem my musieli je tu ciągnąć. (śmiech) Jak ja tu wstawił te organy, to tak tu stoją. Już ich nie wyniesie (śmiech). No i jeden tu przyjechał do mnie w gości i godo: “Co ty tu mas taką suchalnicę?” (śmiech)
No… można by połączyć sprawy: trochę grać, a trochę suszyć. (śmiech) A mógłby pan coś odkręcić, żebyśmy zajrzeli do środka?
– Tu jest dziura. Co tu pajęcyn, co kurzu! To jest tako sprawa. Tu łod każdego klawisza jest drucik i łon ma tam wiatrownicę, całą paczkę. I z tamtej strony łotwiera powietrze. Jak przyciśnie, to ta klapka łotworzy powietrze i tam to powietrze leci. A tam jest register. Do tego registra są podpięte jedne głosy i drugie. No i tu się przesuwa te registry W ten sposób właśnie działa. A… i tu są takie wężyki. Te węże są niedobre. One są dla takich średnich głosów.
A wężyki skąd?
– Od elektryki.
No właśnie… Myślałem, że ogrodowe. (śmiech)
– Nie, od elektryki, do ścian. Do tych cienkich głosów powinny być cieńsze wężyki, żeby tak nie bucało, że aż..
Niech pan nie zamyka jeszcze! Nie spieszę się. Chyba, że pan się śpieszy na granie z kolegami. (śmiech)
– Nie, ja już przestoł.
Aaa! Czyli muzykantem też pan był?
– Grołem trochę. Tak jak ja groł, to na tamte czasy było dobrze.
A na czym pan grał?
– Na akordeonie.
Czyli co, wesela pan ogrywał pewnie, co?
– Byłem na paru weselach, ale urżnąłem se palce. Nie mogłem basować dobrze i zrezygnowałem. A tak to byłem murarzem przez 40 lat. Pracowałem i w Tarnowie, i w Gorlicach, i w Jaworznie na Śląsku, i w Mysłowicach. Także trochę światu zjeździłem. Doczekałem się emerytury. I dopiero na emeryturze te organy zrobiłem.
No, nie znam drugiej takiej osoby, która dokonałaby takiego czynu. Znam firmy, które produkują organy, ale tam pracuje kilkanaście osób.
– Maszyny, technika i wszystko, kurde. To co, zapalimy?
Tak, trzeba zrobić przerwę.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
Był pan murarzem…
– Byłem murarzem. Najpierw w Jaworznie. Z Jaworzna mnie wydelegowali do Gliwic. Tam, w Gliwicach, był kurs. W Gliwicach na kopalni Pole Zachodnie. Na tej kopalni szkolili mnie trzy miesiące. Porządnie szkolili. A my takie osły wtedy byli, co nie wiedzieli, gdzie jest pion, a gdzie poziom. (śmiech) Na waserwadze, na tej poziomicy, nie wiedzieli.
A pan z którego roku jest?
– 1939.
Czyli co, jakoś w połowie lat pięćdziesiątych pan się uczył na murarza?
– No miałem 17 lat. Pojechałem do roboty. Wie pan… tutaj, w Rzepienniku, nie było nic, żadnej roboty. Ani pieniędzy skąd wziąć. A ja potrzebował się ubrać, bo już kawalerka. Pojechałem do Jaworzna. Tam nie chcieli mnie przyjąć, bo nie miałem 18 lat. Ale mówię, że nie pojadę do domu, bo nie mam za co. Już zrobiłem i sprzedałem trzy pary sonek, żeby mieć na pociąg.
Sonki – co to jest?
– Takie sonki, co z górki dzieci jeżdżą. A tam, w Jaworznie, to sprzedawałem złom i butelki i tak dożyłem do pierwszej wypłaty. Robiłem w Jaworznie cztery i pół roku. Później się ożeniłem, no to już mi nie pasowało tak daleko robić. Tak ja się przeniósł do Rzepiennika i jeździłem do Gorlic.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
I co, tutaj w Rzepienniku nasłuchał się pan muzyki, czy tam, na Śląsku?
– Tam na Śląsku kupiłem harmonię. To była taka – dwanaście basów. To tak dwie oktawy. To jużem wtedy groł. I na świetlicy ja grołem, bo to moja harmonia była. A w moment się nauczyłem, bo chłopaki tak mnie szpanowali, że musiałem wygrać wszystko, co oni chcieli. (śmiech)
W Rzepienniku grałem na weselach. Chodziłem na grania non stop, bo tu nie było grajków. Jak na zgrzebyku zagrał kto, to już kurde było coś. A na harmonii dopiero! To się grało! Sąsiada miałem, co umiał na perkusji grać. To my zrobili bęben i wio! Ale wie pan, nic nie mieliśmy. Wzięliśmy cebrzyk, wybili denko od cebrzyka i na to skóra, którą u jednej baby na stodole wypatrzyłem. I tata mi godo: „Żeby ci kłaki ze skóry zlazły, to musisz ją dać do wopnia”. I zanurzyłem ją we wapnie. Za trzy dni kłaki zlazły. Wyciągnąłem, gwoździami przybiłem, żeby wyschła i potem przybiłem na tym cebrze. A z drugiej strony tektura, bo już więcej skóry nie mieliśmy. I taka to była perkusja. Stopkę też zrobiliśmy dobrą. Skrzypi trochę, bo wszystko z drzewa.
I jakie kawałki się grało?
– No takie tam, co w telewizji… Bo to był sąsiad, co chodził do szkoły muzycznej w Tarnowie. I stamtąd wlókł te piosenki takie nowoczesne i mnie ich uczył. Tak właśnie było.
A stary repertuar tańców?
– Oberki, polki, tanga, fokstroty i jeszcze… mówili ci starsi, no… jakoś to oni mówili… nie fokstrot, ino… tustep! To ja już wiedział. Jak tustep mi godoł, to ja fokstrota mu zagrał. (śmiech)
Ma pan jeszcze swoją pracownię?
– Mom. W szopie. W szopie robiłem przez lato, a w zimie tak trochę tu.
A narzędzia jeszcze jakieś zostały?
– Do tego wszystkiego narzędzia malutkie są. Bo to śrubokręcik, pilniczki, takie różne. No i stroik oczywiście. Stroiki trzeba mieć. I coś nożem wystrugać, to jest ciężka praca. Z tego strugania zacząłem robić takie różne rzeźby, jak tutaj. Miałem wiele więcej innych rzeźbów, ale trochę sprzedałem, trochę rozdałem.
Zrobiłem też i skrzypce, chyba z 10 par. Też tak samo: trochę sprzedałem, trochę rozdałem. No i inne takie różne rzeczy. Fisharmonii jednej takiej rozbitej to mi szkoda było. Wszystko z niej wymontowałem. No i jest obecnie, dobrze gra. Zegary też naprawiam. Obrazy te tutaj, to wszystko ja robiłem ręcznie. To dłubane w desce. Naprawiałem też guzikówki stare, bo mnie to cieszy. Stare guzikówki Meinel & Herold. Teroz te heligonki czeskie, Hohnery. To wszystko naprawiam. Nie dam zniszczyć nic! Takie stare instrumenty, choćby kto cisnął, ja nie dom, nie zostawię, bo ja to lubię naprawiać, bo to ma duszę w sobie. One są tak zrobione, że chce się na tym grać. Mom na szafie te guzikówki trzy.
A tu takie gęśliki góralskie. O, te skrzypce trzeba pokazać! To są skrzypce zwane cygańskie czy diabelskie, ja nie wiem. Tu jest jaszczurka, a tu wąż. I one się stykają na tych strunach. Takie skrzypce robiłem też, z 10 sztuk. A te z wężem jak zrobiłem, to mi zaraz wydarli z rąk. “Ile chcesz, to ci tyle dom”, żebym tylko sprzedał. A jednak zostawiłem, bo już stary jestem. Nie dam rady zrobić.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
Ale właśnie heligonkę czy harmonię?
– Guzikówkę taką, nie heligonkę. Guzikówkę.
To ile guzikówek pan zrobił? I gdzie pan podpatrzył, jak się je robi?
– Podpatrywałem od oryginalnych. Ilem zrobił? No chyba tak całe, to cztery zrobiłem: i strój, i wszystko. Głosy to są z innych akordeonów, ale idzie przestroić. A to nie jest oryginał, tylko ja starałem się zrobić oryginał. Jest jedna rzecz, której nie zrobię. Tam w środku, w basach, wszystkie heligonki mają takie szerokie basy. A tego nie jesteś w stanie zrobić. Bo to jest odlew i wszystko jest tam takie dokładne, że nie da rady. I ja wszystko starałem się zrobić tak, jak ma być. Są tu trubki, piękne guziczki. Napisane jest: Józef Lawaczek, a tu: heligon.
Tak całe tom nie zrobił więcej jak cztery. A naprawiać, to naprawiałem dużo, aż kolejka była.
fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy
A opowie pan jeszcze o tej fisharmonii co rozbita była?
– To była fisharmonia z kościoła na Marciszewskim. Ja tam pojechałem, bo chłopaki coś tam kupowali u organisty. Też pojechałem. I w piwnicy miał te fisharmonie. I godo: “Tu stoi taki gramot”. Ja godom: “To weź to sprzedaj”. “Jakby mi kto na pół litra wódki dał, to dom” – godo. To ja ci dom!” – powiedziałem i tak kupiłem.Jak chłopaki wzięli za te rączki, to wszystko urwali. Pudło się rozlazło. Ale wziąłem to wszystko na wóz. Pomyślałem, że choć podpatrze, jak to jest zrobione. A potem kupiłem w olsztyńskim taki przyrząd: wiertarka, szlifierka, tokarka, czyszczarka, strugarka, grubościówka. To było takie niewielkie, ale robiło robotę pięknie.
I długo zabrało panu naprawienie tej fisharmonii?
– Jakieś dwa tygodnie. Trzeba było deski pofrezować, potem malowanie, no i miechy. Też były zniszczone. Musiałem dać nową skórę i obijać, żeby powietrze trzymało. Dałem radę. Ale jeszcze lepszą fisharmonię dałem synowi. Miałem taką fisharmonię, że jakbyś miał nuty na cztery chóry, tobyś przełożył wajchę i te głosy wyszłyby jeden, drugi, trzeci, czwarty, jakiś bas, tenor, sopran, alt. W tej tonacji, co ci trzeba. Ja jej nie trzymałem, bo mi się druga trafiła, trzecia, to naprawiałem, I pianina też miałem do naprawy dwa. Ale pianina to są… Teraz na tym nie zrobi interesu, a roboty w pierun. Jeszcze jak płyty metalowe, to jeszcze, ale drewniany, to już szkoda roboty. To nie wyda głosu dobrego.
To chyba na całą okolicę był pan sławny z tych instrumentów?
– Byłem, byłem. Zwozili tu do mnie tych harmonii, wszystkiego. Tom robił. Co trzeba było, tom dostrugał. Deski dopasował, wszystko tak domalował, żeby nie było widać, że naprawiane. Taka sprawa.
No to wielkie gratulacje, bo takich osób, jak pan to się trochę w kraju zbierze, ale tak na sto kilometrów to nie tak łatwo znaleźć. I pięknie się pan trzyma! W takim wieku grać, proszę pana!
– No – tak mnie to jeszcze trzyma. Chyba te instrumenty! (śmiech) Żebym nie myślał o głupotach, ino jak wyjść z tego, żeby zrobić i naprawić.
KONTAKT
Stefan Witek
tel: 14 6530083 Rzepiennik Biskupi 22
33-163 Rzepiennik Strzyżewski
Z wykształcenia jestem muzykiem, nauczycielem, multiinstrumentalistą. Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się w drugiej klasie szkoły podstawowej. Wtedy to poszedłem na prywatne lekcje gry na akordeonie i uczęszczałem na nie 6 lat. Dalszą edukację muzyczną kontynuowałem w PSM I stopnia w klasie akordeonu – 4 lata. Ukończyłem również studia na Uniwersytecie Rzeszowskim, po których rozpocząłem naukę na wydziale instrumentalnym, specjalność – gra na akordeonie. Zdobyta wiedza i umiejętności ułatwiają mi pracę przy naprawach akordeonów, którą zajmuję się od przeszło 15 lat. Wykonuję gruntowne remonty akordeonów:
-strojenie standardowe oraz na tremolo francuskie,
-woskowanie,
-naprawa mechaniki masowej,
-oklejanie miechów,
-wymiana wentyli, skórek.
W mojej pracowni wykonuję również usługi związane z renowacją zabytkowych harmonii i heligonek, są to m.in: -uzupełnianie forniru, -nakładanie politury na połysk lub półmat, -strojenie, -przestrajanie heligonek na różne tonacje, w zależności od zapotrzebowania klienta.
Do wszystkich czynności podchodzę bardzo indywidualnie, gdyż są to zazwyczaj rękodzieła, instrumenty unikatowe, niepowtarzalne. Osoby, które stwierdzą, że ich instrument potrzebuje lekarza, zapraszam do mojej pracowni.
fot. z archiwum Piotra Witka
KONTAKT
Piotr Witek Rzepiennik Biskupi 22
33-163 Rzepiennik Strzyżewski
tel: 784886414 hohner@onet.eu
Jestem muzykiem, stroicielem oraz serwisantem akordeonów i harmonii trzyrzędowych. W przyszłości, mam nadzieję, zostanę również budowniczym akordeonów – niczym mistrzowie z dawnych warszawskich manufaktur.
Moja przygoda z akordeonem zaczęła się, gdy miałem 8 lat od nauki gry na tym instrumencie. Przez kilka kolejnych lat nabierałem wprawy w graniu. Odkąd pamiętam, jeździłem na festiwale kapel ludowych w Kazimierzu i Przysusze. Muzyka tradycyjna, grana na żywo z uczestnictwem akordeonu lub harmonii, zawsze była w moim sercu. W którymś momencie zacząłem się też interesować budową akordeonu i historią wytwarzania tego instrumentu w Polsce. I tak, w wieku 15 lat usłyszałem oFranciszku Krasnodębskim. Postanowiłem zostać jego uczniem…
Początki, jak wiadomo, do najłatwiejszych nie należą. Tym bardziej, że akordeon to bardzo skomplikowany i wymagający instrument. Na nauki u pana Franciszka poświęciłem 3 lata. Podczas tego terminowania moim marzeniem i celem, do którego nieprzerwanie dążę, stało się wskrzeszenie świetności przedwojennych warszawskich manufaktur. Te manufaktury, jeszcze przed II wojną i zaraz po niej, produkowały jedne z najlepszych instrumentów, nie tylko w Europie, ale i na świecie.
Jakiś czas temu rozpocząłem budowę pełnowymiarowego akordeonu, który nazwałem od mojego nazwiska “Tulpan”. To pierwszy krok do budowy na większą skalę instrumentów języczkowych. Naprawa akordeonów to moja pasja i hobby. Na pracę przy instrumentach poświęcam kilka godzin dziennie. Moimi klientami są głównie tradycyjne ludowe kapele i akordeoniści m.in. Henryk Gwiazda, Tomasz Stachura, Janusz Prusinowski. Jednym z najbardziej satysfakcjonujących momentów związanych z pracą przy instrumentach jest widok radości na twarzy klienta, który odbiera akordeon po naprawie. Jedną z najważniejszych osób, które spotkałem na mojej drodze jako budowniczego i serwisanta akordeonów jest pan Franciszek Krasnodębski. Bez niego nic by się w tej kwestii nie udało.
Jako jeden z nielicznych serwisantów w Polsce staram się jak najwięcej działać na polskich produktach, a nie na włoskich częściach.Żadna naprawa nie jest mi obca. Podejmuje się każdego remontu, również wymiany masy perłowej.
Jestem stroicielem akordeonów, harmonii i bandoneonów, muzykiem, muzykantem, pasjonatem – wszystkie te określenia do mnie pasują. Moja przygoda z akordeonem zaczęła się w wieku 8 lat od ogniska muzycznego i trwała do muzycznej szkoły średniej. Rozpierała mnie też ciekawość, jak taki rozciągany instrument wygląda od środka, jak to się dzieje, że basy grają inaczej niż strona dyszkantowa itp. Potem z przyjaciółmi utworzyłem zespół grający po weselach i festynach. Ale cały czas miałem głód wiedzy technicznej o akordeonach i zwiedziłem chyba wszystkie biblioteki w województwie (było to w latach 80., gdy o internecie nikt jeszcze nie słyszał) w poszukiwaniu odpowiednich lektur. Jak już się oczytałem, ruszyłem w teren, aby teorię wprowadzić w czyn. W ten sposób trafiłem do kilku doskonałych pracowni stroicielskich w województwie łódzkim, gdzie pokazano mi niuanse sztuki budowania instrumentów i ich strojenia. Bardzo cenię sobie tamte podpowiedzi i do dziś staram się utrzymywać kontakt z poznanymi wówczas stroicielami.
Tak pokrótce wyglądała moja edukacja, następne kroki to już samodzielna praktyka i jeszcze raz praktyka…Po dwudziestu latach doświadczenia zdobywanego przy wszelkiego rodzaju instrumentach rozciąganych mogę powiedzieć, że wiem dużo, ale jak życie pokazuje, cały czas uczymy się, pracując przy różnych instrumentach, niekoniecznie konwencjonalnych. Wykonuję przy akordeonach wszystkie możliwe prace: przeróbki w budowie, stroju, wyglądzie zewnętrznym, dorabianie brakujących elementów, których już nigdzie się nie dokupi. Jednak najbardziej satysfakcjonuje mnie kompleksowe odnawianie instrumentu. Wtedy w największym stopniu można poczuć się twórcą.
Często zdarza się, że pozornie błaha naprawa potrafi zająć sporo czasu, a i czasem odwrotnie: instrument wyglądający na kiepski potrafi mile zaskoczyć. Utkwiła mi w pamięci naprawa guzikówki Paolo Soprani starszego typu. Z klientem uzgodniłem dość duży zakres prac przy akordeonie, ktoś w jego imieniu przywiózł instrument do naprawy. Pracę wykonałem, a dodatkowo z własnej inicjatywy wyrównałem guziki. Kiedy właściciel zjawił się po odbiór guzikówki, okazało się, że jest osobą niewidzącą. Nierówności, które zlikwidowałem, musiałem przywrócić do pierwotnego stanu zgodnie z sugestiami właściciela, ponieważ się do nich przyzwyczaił.
Każdy naprawiony instrument daje mi satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Według domowników, jestem „pokręconym instrumentalistą”, tzn. więcej serca mam dla instrumentów niż dla ludzi. Realizuję swoją pasję, a przecież najważniejsze w życiu jest to, aby wykonywać pracę, którą się lubi.
Gram na harmonii trzyrzędowej od kilku lat. Mój pierwszy kontakt z tym instrumentem to Tabor Domu Tańca w 2003. roku Mam 24 basową pedałówkę Władysława Leonardta oraz ręczną Concertino Warszawa (prawdopodobnie Radka).
Od 2008 roku pracuję w ACCREA Bartłomiej Stańczyk, gdzie stroję, naprawiam, modernizuję, serwisuję harmonie i akordeony, a także eksperymentuję z dźwiękiem i budową tych instrumentów. Współpraca ta zaczęła się od udziału w projekcie rekonstrukcji harmonii polskiej. Powstała 60 basowa dwugłosówka, której jedynie miech i głosy pochodzą spoza naszej pracowni.
Gram w zdecydowanej mierze mazurki z okolic Szydłowca i Przysuchy, moimi nauczycielami byli przede wszystkim: Jan Adamczyk, Józef Łomża, Wiesława Gromadzka, Henryk Siwak. Chciałabym grać do tańca. Dużo.
Muzyk, akordeonista, budowniczy instrumentów, inżynier praktyk, założyciel firmy ACCREA Accordions.
Już od kilkunastu lat głównym zainteresowaniem Bartłomieja Stańczyka jako naukowca i muzyka, są studia nad charakterem brzmienia instrumentów języczkowych. Spędziwszy wiele czasu w fabrykach Castelfidardo, wpadł na pomysł, żeby z bliska przyjrzeć się także nielicznym warsztatom budowniczych harmonii polskiej. Ta inicjatywa rozrosła się w szerzej zakrojony projekt www.harmoniapolska.org, który przy finansowym wsparciu MKiDN, realizował multidyscyplinarny zespół naukowców.
W 2007 roku Bartłomiej Stańczyk założył firmę ACCREA Accordions. Jest to profesjonalna pracownia zajmującą się naprawą, strojeniem oraz badaniami brzmienia instrumentów języczkowych. Zespół ACCREA Accordions to grupa pasjonatów: muzyków i inżynierów, zachwyconych dźwiękiem i budową akordeonów, bajanów, bandoneonów i harmonii polskich. W pracowni spotykają się fascynacje muzyczne, naukowe i konstruktorskie jej twórców. Zespół ACCREA Accordions to autorzy: trzyrzędowej harmonii ręcznej 60 basowej, bandoneonu hybrydowego, melodyki.
Tekst: Bartłomiej Stańczyk
Zdjęcia z archiwum Bartłomieja Stańczyka
Drodzy Państwo! Wielu z Was zapewne słyszało o rekonstrukcji harmonii polskiej, odbywającej się w pracowni ACCREA w Lublinie. Projekt rozpoczęliśmy w 2007roku. Dofinansowany przez MKiDN, zakończył się zbudowaniem połowy instrumentu, a także wydaniem skryptu zawierającego dokumentację techniczną, wywiady z wytwórcami harmonii i harmonistami oraz zapis nutowy melodii granych na harmoniach. W późniejszym czasie, własnymi zasobami sfinalizowaliśmy projekt. Jest to trzyrzędowa harmonia 60 basowa, którą można obejrzeć na stronie http://harmoniapolska.org/ i przetestować w naszej pracowni w Lublinie. Harmonia, wyparta przez akordeon i zapomniana, była w czasach świetności chlubą polskiego rzemiosła instrumentalnego. Wielokrotnie została doceniona za granicą, na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie zdobywała czołowe miejsca na międzynarodowych targach. Nie chcemy pozwolić na to, aby zamysł tego instrumentu światowej klasy, zaginął wraz z ostatnimi starymi egzemplarzami harmonii. Z zazdrością patrzymy na austriackie i niemieckie manufaktury, które przy niemalejącym zainteresowaniu grających, do dziś kontynuują rzemiosło wytwórstwa harmonii (Muller, Ollerer, Strasser, Zernig), a tradycje ich sięgają nawet połowy XIX w. Warto jeszcze przywołać harmonie pedałowe i sekundowe, jako wyjątkowo ciekawe zjawisko, zainicjowane przez polskich budowniczych. Czerpiąc inspirację zarówno z dorobku dawnych warsztatów harmonii, jak i z nowoczesnej myśli technicznej, rozwijanej przez ostatnie 60 lat produkcji akordeonu, stanęliśmy o krok od opracowania technologii wytwarzania harmonii polskiej. Posłużyć ma to do zmniejszenia kosztów budowy poszczególnych egzemplarzy. W tym celu musimy stworzyć dokumentację, przyrządy, dedykowane narzędzia, przetestować współcześnie dostępne materiały. Chcemy, aby nasza harmonia sprostała klasie dawnych instrumentów, przy wykorzystaniu jakości, jaką dysponuje współczesna technologia. Obecnie zamierzamy odtworzyć model trzyrzędowej harmonii 24 basowej, 2-chórowej w części melodycznej i 4-chórowej w stronie basowej. Harmonia składa się z około 2 tysięcy elementów, więc zarówno stworzenie projektu, jak i cały proces produkcji są bardzo kosztowne. Staramy się obecnie znaleźć źródła finansowania, a także upowszechnić wiedzę na temat naszego przedsięwzięcia. Z tego też względu zwracamy się do Was z uprzejmą prośbą o merytoryczne wsparcie naszej inicjatywy, a mianowicie: – uwagi i opinie na temat naszego projektu, – wskazanie potencjalnych odbiorców/ zainteresowanych naszymi działaniami, – promocję naszego przedsięwzięcia wśród swoich znajomych, – wsparcie w poszukiwaniu partonów medialnych i źródeł finansowania. A być może ktoś z Was byłby zainteresowany egzemplarzem harmonii trzyrzędowej? Bardzo liczymy na Państwa pomoc i wierzymy, że Państwa wskazówki okażą się cenne i inspirujące w drodze do finalizacji projektu. Dorota Łukasik, Katarzyna Tucholska, Bartłomiej Stańczyk